Gdy przyglądam się szumowi
medialnemu jaki towarzyszy „debacie” o związkach partnerskich, dochodzę do
niestety smutnego wniosku, że nawet reprezentując chrześcijańską etykę,
światopogląd czy racje, można powyższe wartości całkowicie kompromitować
stosując agresywne, nienawistne sposoby i słownictwo.
Bo jak się ma „krzewienie
chrześcijańskiej idei” do nienawiści w oczach, naśmiewania się i poniżania
tych, z którymi się nie zgadzam, nazywając ich „nieproduktywnymi jednostkami”,
„homosiami”, „pedałami” itp.? Czy takimi metodami można dziś zdobyć czyjeś
serce? Czy można przekonać do racji?
A właśnie – co z tą „racją” i „prawdą”?
Jeśli mam rację, a promuję ją w nienawistny, pełen pogardy sposób, to w tym
samym czasie komunikat, który przekazuje jest sprzeczny sam w sobie, bo – jak
mniemam – prawda przekazywana w nienawistny sposób gubi wiarygodność…
Jeśli jestem po stronie prawdy, a
moje usta są pełne jadu i arogancji, to jaka jest moja prawda? Arogancka, pełna
jadu i wyniosła? Jakoś nie zgadza mi się to z „wizerunkiem” prawdy, która
pochodzi z serca dawcy prawdy, Jedynego, który ma prawdę i niesie tylko Prawdę…
Jak zatem mamy głosić Prawdę
Słowa, w którą wierzymy, że homoseksualizm jest grzechem (dla wątpiących
polecam fragment z Bibli/Nowego Testamentu: Rz…), nie odrzucając od razu
człowieka, nie potępiając od razu na wstępie? Na pewno nie ogłaszając, że Bóg
nienawidzi homoseksualistów, bo to po prostu nie jest PRAWDA! Prawda jest taka,
że Bóg kocha grzeszników – wszystkich: tych co kradną i tych co kłamią – i chce
by oni pokochali Jego! Najpierw jest miłość, potem poznanie PRAWDY.
Od dwóch z górą lat koresponduję
z młodym człowiekiem, zdeklarowanym homoseksualistą, którego staram się
przekonywać, że Bóg go kocha, nie odrzuca tylko dlatego że jest "inny",
jednak prosi, PROSI go o uznanie, że
to co Bóg mówi jest PRAWDĄ, choćby było trudne dla niego do przyjęcia. Wierzę,
że prawdziwa wolność, wolność, która „oświeca każdego człowieka” ( ), zaczyna
się od doświadczenia Bożej Miłości, i - co jest wynikiem tegoż doświadczenia - prostej
zgody na to, że „Bóg ma rację”. Nie zgody wymuszonej, nie zgody zagonionej do
narożnika pejoratywnymi i aroganckimi epitetami. Nie zgody wynikającej z
wyższości kogokolwiek nad kimkolwiek, ale zgody wynikającej z faktu, że Bóg nas
kocha: bezwarunkowo i doskonale. Zgody na fakt, że Bóg umarł za mnie, grzesznika,
że On ma racje mówiąc co jest grzechem a co nie, że On wie lepiej jak mam żyć i
postępować oraz że Jego Standardy są lepsze i ważniejsze od moich. Po prostu,
że On MA CAŁĄ RACJE I PRAWDĘ.
I to właśnie jest nawrócenie. Tu
zaczyna się prawdziwe, świadome chrześcijaństwo i to właśnie dzieje się w sercu
człowieka, który doszedł do takiego miejsca w życiu, w którym jest gotów
przyjąć Boga i Jego Prawdę. Jest gotów, bo doświadczył Miłości, która nie chce
go potępić, ale po prostu pomóc, wesprzeć, kochać…
I wtedy nie jest ważne jaki jest
mój grzech. Nie jest ważne o co kłóciłem się z Bogiem – po prostu uznaję Jego
Rację.
Wiem, że jest tu pewna trudność.
Otóż wielu powie, że homoseksualizm jako taki to nie grzech i nie trzeba godzić
się z żadnym Bogiem… ale to już inna historia, inny temat i na inną okazję…
Pozdrawiam ciepło…