niedziela, 23 grudnia 2012

Kiedy myślę "Boże Narodzenie"...




Kiedy myślę o Świętach Bożego Narodzenia, myślę o tym w jak niesamowitych okolicznościach przyszedł na świat Boży Syn. A niesamowite są bo... takie zwykłe, proste, bez fajerwerków, bez "pompy", bez reklamy, bez rozgłosu. W nieznaczącej wsi, w zwykłej grocie, w czasie zwyczajnej nocy, pośród zwykłych pasterzy... I tylko wędrujący mędrcy ze wschodu wiedzieli, że oto coś niezwykłego się dzieje. 

Cały świat dziś tętni kolędami i wielką "atmosferą" świat... ale czy o to naprawdę chodzi w te święta?

Gdy myślę o Bożym Narodzeniu, myślę o tym, że bezbronne małe dziecko, narodzone w żłobie, miało za kilka lat odkupić nasze winy, ponieść krzyż, przynieść wolność, pokazać drogę do Ojca... Ileż pokory ma Bóg, jeśli potrafił tak przyjść na świat, ograniczyć się do niemowlęcia, stać się bezbronnym maleństwem zdanym na pomoc matki...

Gdy myślę o Bożym Narodzeniu, myślę o tysiącach ludzi, dla których te Święta oznaczają bieganinę, zakupy, prezenty, "atmosferę". I nic więcej. Może nawet pójdą na pasterkę, pójdą na nabożeństwo, może nawet zaśpiewają kolędę, a może nawet się pomodlą. A potem wrócą do tego samego życia, tych samych kłótni, tej samej nienawiści, tych samych małostkowych egoistycznych problemów, tego samego biadolenia, narzekania, tej samej nic nie znaczącej, bylejakości, rutyny i wegetacji życia.

Kiedy myślę Święta Bożego Narodzenia, myślę w jak wielu miejscach nie ma już Bożego Narodzenia a są tylko "holidays - święto". Jak wiele państw, miast, rodzin, społeczności, dla poprawności politycznej wyrugowało z świąt Boga. Ba, nie tylko z świąt - z całej przestrzeni publicznej! Ze szkół, z urzędów, ulic, domów, rodzin... A potem gdy przychodzi nieszczęście, jak w Newtown (miejsce gdzie niedawno w szkole szaleniec zastrzelił dzieci i nauczycieli), pytają jakby nigdy nic "gdzie był Bóg?" A ja pytam: "gdzie my jesteśmy gdy Bóg nas szuka?"

I w końcu - coby nie było dziś zbyt ponuro - gdy myślę Święta Bożego Narodzenia, myślę o wspaniałej okazji by być w rodzinie, by wspomnieć raz jeszcze Jego Narodzenie, by pomyśleć co to Narodzenie zmienia, co zmieniło w moim życiu (czy cokolwiek zmienia?). By zadumać się nad pokorą Chrystusa, by podziękować za ten najwspanialszy dar dany człowiekowi - za Mesjasza!
I aby także dzielić się z najbliższymi radością zbawienia, miłością Bożą, zasiąść przy wspólnym stole, przeczytać z Pisma fragment o Narodzeniu, zaśpiewać kolędę myśląc głęboko o śpiewanych słowach, podziękować Panu za mijający rok...

Bo Święta - jak powtarzam co roku - to Boży Pomysł, nie nasz!! To On nakazał Izraelowi świętować pewne dni w roku, aby pamiętali, aby nie zapomnieli, aby rozważali. Dlatego i my, gdy dziś zasiądziemy przy wigilijnym stole, aby świętować i wspominać Jego Przyjście, uciekajmy od rutyny, uciekajmy od martwej formy! Niechaj te Święta Bożego Narodzenia będą pełne prawdziwej radości - bo mamy z czego się radować! Jeśli tylko zechcemy pomyśleć... 

Czego sobie i Wam z serca życzę... :) 

piątek, 7 grudnia 2012

Ludzie, którzy mają zawsze rację...


Jest taki typ ludzi, którzy maja zawsze rację..., a jeśli jej nie mają to i tak mają i do grobowej deski, do końca świata, do śmierci będą się upierać i nie przyznają się do błędu…  Znacie takich? Któż ich nie zna… 

To ci co nie widzą, nie chcą widzieć swoich błędów, nie dostrzegają swoich wad i potknięć, a są jakże skorzy by widzieć problemy, potknięcia i błędy innych, a jeszcze bardziej skorzy by je wytykać w imię „racji i prawdy”!! I zawsze znajdą argument by podkreślić swoje racje i poniżyć oponenta…

To ci, którzy będą „szli w zaparte”, a jeśli nawet fakty - co nie daj Boże - mówią coś innego niż oni, tym gorzej dla faktów. I nie chcą liczyć się z cudzymi emocjami, cudzym bólem, cudzym przeżywaniem. Są bezwzględni w argumentacji, bezwzględni w słowach i nie stać ich na litość dla „pokonanych”, ani dla tych nad którymi mają przewagę…

Bo wszystko jest przecież dla nich kwestią interpretacji, sposobu analizy. A wreszcie jest jeszcze kwestia emocjonalnych argumentów w postaci „nie rozumiesz mnie”, „zawiodłeś mnie”, „nie chcesz zrozumieć”. Z emocjami jakże trudno dyskutować…

Często  obroną/atakiem takich typów, ich metodą, jest brutalny, bezpardonowy atak na przeciwnika. Uderzanie w te miejsca, które najbardziej bolą, są najbardziej emocjonalne. W polityce to obszary „zdrady narodowej”, „układów”, „niejasnych interesów”, wrednych insynuacji. W codziennym życiu to argumenty dotyczące osobistego życia, plotki, insynuacje dotyczące intencji, zamiarów bądź ukrytych planów (np. „bo Ty wiesz że mam rację tylko jesteś pyszny…”)

Ciężko się rozmawia z takim indywiduum. Nawet jeśli próbujemy wyszukać jakiś kompromis, dostajemy tylko jeszcze bardziej „po głowie”. Jeśli próbujemy być łagodni, stajemy się w ich oczach słabi i tym bardziej należy nam „dokopać”.

Nikt nie ma całkowitej racji, nikt nie ma monopolu na rację. Dziś jak nigdy dotąd potrzeba nam odwagi by słuchać innych i rozsądku by przedstawiać swoje racje tak, by nie ranić ani nie pognębiać oponentów. Potrzeba nam mądrości, by w dyskusji nie używać zbyt wielkich słów, które „niszczą” przeciwnika, ale pozostawiać mu pole do dyskusji, pole do zachowania godności. Jeśli użyjemy słów nieadekwatnych, zbyt brutalnych, zbyt agresywnych, zamykamy tym samym pole dyskusji, pozostawiamy w sercu oponenta żal, ból, poczucie niesprawiedliwości i tak naprawdę nie kończymy problemu, ale go rozjątrzamy. I nawet jeśli „dokopiemy” przeciwnikowi, wbijemy go w ziemię, to stworzymy sobie wroga, wybudujemy barierę, która latami może dzielić, powodować rozłamy, ranić i rozdzierać serce. 

Znamy takich ludzi w polityce, znamy w codziennym życiu. To ci co do swojej teorii zawsze dorobią fakty, a kulturę, wyważenie i rozsądek drugiej strony uznają za dowód swojej racji. To ci co głośno „krzyczą” w TV, wrzeszczą na demonstracjach i w domach, jakby chcieli głośnym, aroganckim i agresywnym krzykiem zaczarować rzeczywistość. I faktycznie czarują: na ulicy „rację” mają ci agresywni, krzykliwi, ci co mają bardziej brutalne - nie ważne jak głupie i irracjonalne - argumenty (im bardziej natarczywe, raniące i bezwzględna – tym lepiej). W pracy „rację” mają ci brutalni, w klasie „rację” mają krzykliwi, którzy często potrafią krzykiem i bezczelnością zdominować tą milczącą większość. Ileż to razy widziałem sytuacje, gdy po dyskusji w klasie, po decyzji, okazywało się, że tak naprawdę większość tej decyzji nie chciała, a na moje pytanie „czemu się nie odezwaliście?” słyszałem odpowiedź „nie wiemy”.

Tak samo jest z polityką: ci rozsądni, wyważeni, skłonni do rozwagi i kompromisu – z zasady siedzą w domu i nie wychodzą na ulicę (bo przecież są rozsądni), na której pełno frustratów! Kończy się tym, że władza boi się tych „tłumów”, bo stanowią siłę, a nie jest w stanie oprzeć się na większości, bo ta większość siedzi w domu i szuka rozsądnego kompromisu, albo nie chce mieć nic do czynienia z „tym oszołomstwem”. Efekt jest taki, że pozornie wydaje się, iż prawda jest taka jaką widzimy na ulicach: nic bardziej błędnego – to tylko pozór spowodowany milczeniem rozsądnych. Niestety…

A brutalizacja świata polityki przekłada się na brutalizację codzienności - w domu, w pracy, w szkole i na ulicy. Winię za to polityków! To oni odpowiadają za ten brutalny język, który doprowadzi kiedyś do zbrodni, już nie wydumanej... 

M. Luter King powiedział kiedyś, że najgorsze rzeczy na świecie dzieją się nie z winy ludzi złych, ale z powodu bierności ludzi dobrych…
Niestety ci „dobrzy” są często milczący, "rozsądni", nie wychodzą na ulicę i nie krzyczą… Czy to dobrze czy źle?

Myślę często, czy Piłsudski nie miał jednak racji kończąc zamachem stanu ten wariacki „polityczny chocholi taniec”, w okresie międzywojennym, który prowadził donikąd….

A tak wracając z wielkiej polityki na nasze codzienne podwórko: czy warto zawsze postawić na swoim? Czy warto mieć zawsze rację? A może warto tak jak Chrystus zwyciężyć przez krzyż i pokorę? A może warto posłuchać innych, wsłuchać się w argumenty i przynajmniej raz na jakiś czas powiedzieć: „pomyślę, zastanowię się, może w tym coś jest…”

Czego sobie i Wam z serca życzę… 

piątek, 23 listopada 2012

Scenki rodzajowe, czyli rozważania o mentalności...


Idę korytarzem szkolnym. Z boku, na ławce pod ścianą siedzi kilku uczniów niedbale spoglądając przed siebie. Przed nimi, na środku korytarza, jakiś metr od nich leży kolorowy papierek po czekoladzie. Podchodząc wolno, spoglądam na nich - jak mniemam - wymownie i mówię: „panowie, może się zlituje któryś i wyrzuci papierek do kosza”. Zdumienie w ich oczach miesza się z największą pogardą – oczywiście dla onego papierka. Żadnej reakcji na moją uwagę nie widzę, więc zatrzymuję się przed nimi. Jedyna reakcja to rechot. Zwracam się więc wprost do jednego z siedzących "macho" i proszę: „czy mógłbyś podnieś papierek i wrzucić do kosza?”. Wskazuję kosz, który w tym wypadku jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Słyszę wzmagający się rechot pozostałych delikwentów, który chyba ma wyrażać szyderczą wyższość, że to nie oni zostali poproszeni o tak haniebną czynność… I wtedy słyszę coś co doprawdy nie wiem czy bardziej mnie zdumiewa, zaskakuje czy też irytuje: „Dlaczego ja? Ja tego nie rzuciłem!”. Rechot kolegów sięga zenitu. Myślę co zrobić: wykład w tych okolicznościach nic nie da. Reprymenda zrobi z niego męczennika, a szamotać się z nim przecież nie będę… Patrzę przez chwilę wymownie (mam nadzieję) na niego i mówię: „ja też tego nie rzuciłem, ale jednak podniosę i wyrzucę papierek, bo tak mnie wychowano”. Po czym podnoszę i wyrzucam do kosza kolorową przyczynę zajścia. W tym momencie rechot ucicha, panowie patrzą na mnie zdziwieni odprowadzając mnie wzrokiem… Czy coś ich to nauczyło? Chciałbym wierzyć…

Wychodzę z domu do pracy. Idąc chodnikiem zauważam jak ojciec z dzieckiem, zapewne na spacerze, szerokim łukiem omija leżącą bezczelnie na jego drodze pustą butelkę po jakimś wyskokowym napoju. W jego wzroku widzę zgrozę, gdy mówi „patrz pan jakie ludzie są chamy – rzucają butelki byle gdzie”. Odchodzi wolno ciągnąc dziecko za rączkę. Ostentacyjnie podnoszę butelkę i idę wyrzucić do kosza, choć muszę przejść kilkanaście metrów (o zgrozo!) w drugim kierunku. Staje zdumiony i widzę jak mruga oczami jakby chciał się przekonać, że to nie jest sen, że ktoś naprawdę podnosi „nie swoją brudną butelkę” i odnosi do kosza. Gdy wracam, jakby chciał coś powiedzieć, już otwiera usta, jednak nic nie mówi. Odchodzę z uśmiechem, zostawiając go z półotwartymi ustami. Co chce powiedzieć? Może chce wyrazić żal, że on wcześniej nie podniósł butelki, a może jest tak wielce zdziwiony że mi się chce podnosić i brudzić ręce, bo przecież „to nie ja rzuciłem” …

Te dwie historyjki (prawdziwe), do których podobne można mnożyć zmuszają mnie do refleksji: jacy jesteśmy? I choć są banalnymi przykładami mówią o nas samych więcej niż statystyki. Król Egoizm, Księżniczka Arogancja, panują. Wszechobecny Władca Strach o to co powiedzą ludzie, wszechobecne pragnienie aby się „nie zbłaźnić” (we własnym wyobrażeniu, choć często w kompletnie bezsensownej definicji „zbłaźnienia”), strach przed kompromitacją, nawet jeśli serce i rozum, mądrość i kultura podpowiadają, że to coś godnego, a z kompromitacją nie ma nic wspólnego - nic to, ważne że inni mogą wyśmiać, ważne co inni powiedzą… I nie ważne czy będą mieć rację - ważne abym się nie "wygłupił", nie "wychylił", nie odbiegł od "normy" (sic! I co to za "norma" co równa wszystkich do dołu)...

A z drugiej strony to nasze jakże Polskie „co mi tam inni”. Co mi tam jakieś powszechne dobro: kraju, miasta, wsi – za to się nie kupi chleba. Co mi tam papierek, co mi tam zaśmiecony chodnik: przecież nie mój!!! "Co mi tam wybory, mam to gdzieś", "co mi tam rząd i parlament, przecież to złodzieje..."
„Niech na całym świecie wojna, byle moja wieś spokojna…”, oraz „moja chata z kraja” stają się mottem naszej narodowej bylejakości. 

Problem polega tylko na tym, że jeśli papierek „nie ja rzuciłem”, jeśli „chodnik nie mój, nie moja butelka”, jeśli „niech tam wojna, bo nie moja wojna…”, to wcześniej czy później obudzimy się w zaśmieconym zagnojonym otoczeniu i „tamta” - choćby cudza wojna - nas i tak dosięgnie, jak dosięgła Brytyjczyków, którzy próbowali za wszelką cenę zagłaskać Hitlera z wiadomym skutkiem... A wtedy zdziwienie nasze będzie zaiste wielkie...

Czego sobie i Wam doprawdy nie życzę...

czwartek, 15 listopada 2012

Proroctwa, czyli co Bóg mówi do nas...


Oglądaliśmy ostatnio na grupie, wywiad z J.P. Jacksonem, używanym w służbie i uznanym w środowiskach chrześcijańskich prorokiem. Od razu uderzyło mnie jak wiele z jego wypowiedzi pokrywa się z proroctwami, które kiedyś wypowiadał pastor Dawid Wilkerson.

Gdy słuchałem jak mówił o tym co jego zdaniem nadchodzi na świat, na Polskę, uświadamiałem sobie, że to samo Bóg mówił wiele razy do mnie, do nas w Kościele. Pan przypomniał mi raz jeszcze sen, który dał mi kilka lat temu, a który w niesamowity sposób potwierdzał brat John. To niesamowite, że Bóg mówi te same rzeczy przez wiele lat do Kościoła. Te same rzeczy, sny, wizje pokazuje różnym ludziom, aby Kościół był ostrzeżony i aby mógł ostrzegać świat i mówić mu o Bożym ratunku, miłości i Bożych rozwiązaniach w dniach, które nadchodzą...

Dobrze jest słuchać, nastawiać uszy i serce, aby usłyszeć to, co Bóg chce nam dziś powiedzieć. Bóg nie zamilkł wiele lat temu. Bóg nie ignoruje Ciebie i mnie, nie ignoruje narodów i ludów. Chce mówić, chce ostrzegać, chce prowadzić. To my, zabiegani i zajęci ponad miarę nie mamy czasu, aby zatrzymać się i posłuchać!!

Co więc Bóg raz jeszcze mówi do nas, do Polski, do świata?

Przede wszystkim przypomina o Jego pragnieniu bycia blisko nas! (Jakże wiele razy to słyszeliśmy!) On wzywa nas DO SIEBIE, do bliskości, do intymności z Nim. Pragnie być blisko nas, słuchać nas i mówić do nas. Pragnie nas obdarowywać, wychowywać, objawiać swoją wolę, abyśmy byli zdolni być JEGO GŁOSEM w tym świecie. To jest właśnie prawdziwa „służba prorocza”: być głosem Pana dla innych…

Po drugie Pan ostrzega nas o rzeczach trudnych i ciężkich, które przychodzą na świat. Kataklizmy, kryzysy, problemy, to wszystko jest przed nami, to wszystko jest Bożym potrząsaniem świata, aby człowiek przypomniał sobie o tym co najważniejsze. Te rzeczy nie nadchodzą dlatego, że Bóg przestał nas kochać, ale dlatego, że człowiek, który odwraca się od Bożej ochrony, daje prawo diabłu by atakował...
Jednakże Bóg wyraźnie, przez wiele snów i proroctw mówi byśmy jako Kościół nie bali się! Nie musimy się bać jeśli tylko będziemy w JEGO WOLI! Bóg obiecuje, że tak jak świat będzie się pogrążał, odchodził coraz bardziej od prostych Pańskich dróg, pogrążał się w grzechu i doświadczał coraz gorszych rzeczy, tak w tym samym czasie Bóg będzie przywracał swoją moc i autorytet Kościołowi! Przed nami wspaniałe czasy Bożego nadprzyrodzonego działania, objawiania się Bożej potęgi w Kościele, pośród nas i wokół nas. Jeśli! JEŚLI tylko będziemy BLISKO NIEGO! Jeśli tylko nie damy się zwieść zniechęceniu, zabieganiu, nieprzebaczeniu, nie pozwolimy diabłu by nas skupił na wewnętrznych wzajemnych pretensjach i problemach. Jeśli tylko za wszelką cenę będziemy skoncentrowani NA NIM, nie na sobie…

W tym czasie złym dla świata, wspaniałym dla Kościoła, jest też miejsce dla Polski – i to jest moja osobista radość! Bóg ma dla nas, Polaków miejsce w swoim planie! Ma dla nas misję i cel! Możemy być mocnym narzędziem w Jego reku: tak wierzę i tak wyznaję! My, Polacy, naród buntowników i indywidualistów, naród geniuszy kreatywności (gdzie dwóch Polaków tam cztery poglądy), ludzi którzy „potrafią”, tam gdzie nikt inny nie potrafi, pełnych pasji wojowników uwielbienia, wizjonerów i bohaterów – może i będzie przez Boga użyty w Potężny sposób!

Obyśmy tylko nie ulegli diabelskiej wizji „rozdzielania włosa na czworo”. Obyśmy nie dali diabłu skupić nas na „pokarmie i odzieniu”. Obyśmy poddali nasz buntowniczy indywidualizm Bożej wizji jedności wspólnoty i posłuszeństwa przełożonym. Obyśmy nie dali się wciągnąć w diabelskie kłótnie o opinie, poglądy, sposoby działania, o ludzkie wymysły i formy. Obyśmy tylko byli Z NIM, DLA NIEGO, PRZEZ NIEGO, W NIM, skupieni na tym co Boże, nie na tym co ludzkie…

Wtedy prawdziwie zwyciężać będziemy i będziemy Jego Ręką i Jego Gosem w tym złym i przewrotnym świecie…

Szukajmy więc Pana, z całego serca i Jego Spraw,  dopóki można Go znaleźć !!

Czego sobie i Wam życzę z serca…

niedziela, 7 października 2012

Wrzesień 1939... obrazoburcze rozważania alternatywne

Kupiłem sobie niedawno książkę, która zafascynowała mnie tak bardzo, że nie mogę oderwać się od niej od kilku tygodni, myśląc i analizując wciąż na nowo zawarte w niej argumenty...

Ta książka, to "Pakt Ribbentrop - Beck" pana Piotra Zychowicza, traktująca o sytuacji Polski w ostatnich przedwojennych latach 1935-1939. O zgrozo (sic!), autor przekonuje nas, że naszym narodowym interesem, racją stanu i racją przetrwania narodu było... ułożenie się z Hitlerem i pójście z nim na Moskwę jako sojusznik, roztaczają przed nami hipotetyczną analizę takiego wariantu historii...
Jakkolwiek rozumiem, że w większości Polskich serc "krew się burzy" na myśl o w/w scenariuszu, pozwólcie, że przytoczę tylko kilka argumentów autora. Nadmieniam, że aby naprawdę polemizować w sposób rzetelny z w/w tezą, należy przeczytać rzeczoną książkę... do czego bardzo zachęcam wszystkich, którzy mają otwarty umysł, nie boją się wyzwań intelektualnych i kontrowersyjnych tez.

A więc po pierwsze
Wyobraźmy sobie, że podpisujemy pakt z Hitlerem w 1939 roku. Nie ma września, zniszczonych miast, mordowanych tysięcy polskich rodzin, nie ma holokaustu polskiej inteligencji, nie ma inwazji sowieckiej, nie ma Katynia, nie ma przetaczającej się przez nasz kraj jak walec, wyniszczającej naród nawałnicy nazistowskiej... Mamy za to kolejne dwa lata na modernizację armii (modernizacje rozpoczętą w 1937 roku przez rząd i mającą trwać 4 lata w założeniu), mamy szansę zniszczyć komunizm! (atak wojsk polskich i niemieckich nastąpiłby 200 km bliżej Moskwy, a przypominam, że wojska niemieckie zatrzymały się 17 km od Moskwy...). Wyobraźmy sobie, że idziemy z Niemcami na sowiety i w/g wszelkiego prawdopodobieństwa, udaje nam się pokonać Rosję Sowiecką... a po kilku latach (pewnie bliżej 1950), gdy alianci lądują w Normandii, zmieniamy sojusze i atakujemy Hitlera od wschodu...
Tyle krótkiego opisu i małej gimnastyki umysłowej typu "co by było gdyby"...

A teraz kilka kontr-argumentów, które mogą się pojawić:

1) Pakt z Hitlerem, tym zbrodniarzem?! Nigdy!
Po pierwsze, w 1939 roku Hitler jeszcze nie był zbrodniarzem. Podpisując z nim pakt, mielibyśmy wpływ na to co miałby mieć miejsce na ziemiach Polski - nie byłoby zapewne Oświęcimskiego obozu... A po drugie: dlaczego paktowanie z Hitlerem miałoby być większą zbrodnią niż paktowanie z jeszcze większym zbrodniarzem jakim bym Stalin? Innym państwom jakoś to nie przeszkadzało - podpisali pakt z Hitlerem (Rumunia, Węgry, Słowacja, Włochy) i jakoś dziś nikt im tego nie wypomina! A co z paktowaniem innych krajów (USA, Anglia..) ze Stalinem? Ze Stalinem to ok, a z Hitlerem to "be"? Coś mi to pachnie podwójną moralnością...
I w końcu, czy paktowanie z Hitlerem jest czymś gorszym niż zagłada narodu i oddanie go na 60 lat w niewolę? Śmiem wątpić...

2) Hitler by nas zniewolił i odebrał suwerenność...
A przepraszam, co się stało w wyniku naszego oporu? Czy nie utraciliśmy suwerenności? I to na o wiele, wiele gorszych warunkach niż Węgry czy Rumunia (które przecież zachowały względną swobodę mając pakt z Hitlerem)? I czy hekatomba narodowa, zniszczenie kraju, wymordowanie części narodu, której doświadczyliśmy była tego warta? Śmiem wątpić...

3) Ustąpilibyśmy ale utracilibyśmy honor... utracilibyśmy Gdańsk...
No tak, honor. Już pomijając fakt, że ani Francja ani Anglia nie kierowały się nigdy chyba honorem, tylko bezwzględną, zimną kalkulacją, jak pokazują niezliczone fakty. Na rękę im oczywiście było abyśmy to MY się bili, a oni w tym czasie będą przeczekiwać, aż Niemcy się wykrwawią. Oba kraje "sojusznicze" nie ruszyły palcem w naszej obronie w 1939 roku i zdradziły nas haniebnie po wojnie oddając w łapy łajdaka ze wschodu.
Honor. Nasz minister J. Beck tak pięknie mówił o honorze w maju 1939 roku. A ja bym chciał, aby stanął przed tymi milionami Polaków, milionami rodzin, które zginęły w wojnie, przed tysiącami, które przeżyły niewyobrażalny koszmar wojny, aby spojrzał na nasze zniszczone miasta, drogi, zniszczoną gospodarkę, zniszczenia kraju który został cofnięty w rozwoju o dziesięciolecia, a potem powtórzył patrząc nam Polakom w oczy: "tak to było warte waszej ofiary"...
A co do Gdańska: czy Państwo wiedzą, że 80% ludności Gdańska w 1939 roku była niemiecka, że Gdańsk był na wskroś niemiecki a naziści wygraliby w cuglach KAŻDE demokratyczne wybory?! Gdańsk był obszarem de facto nie należącym do Polski (stąd projekt "Gdynia" - wielki sukces Polski!!), tylko pod Polskim nadzorem, a więc walczyliśmy o coś co i tak nie było nasze!!! A każde demokratyczne referendum oddałoby Gdańsk Niemcom tak czy inaczej... Chyba że zbuntowalibyśmy się przeciw demokracji...

4) Bylibyśmy współwinni zbrodni, z plamą na historii kraju...
Niekoniecznie. Powtórzę: Węgry, Rumunia, już nie mówiąc o Włoszech, którzy poszli za Hitlerem maja się dziś lepiej niż my...  Zarówno Węgry jak i Rumunia zachowały dużą swobodę, względną niezależność (oczywiście dyktowano im wiele, ale miały swój rząd i np. nie wydawali obywateli pochodzenia żydowskiego Niemcom...)
I tylko pomyślcie: mogliśmy przyczynić się do zniszczenia komunistycznej Rosji - już samo to, myśl o zniszczeniu komunizmu w 1942 wywołuje szok i daje do myślenia. Pomyślcie raz jeszcze: jak wyglądałaby Polska dziś gdyby nie było 60 lat komunizmu!!!!! Wiem, że to tylko "gdybowanie" i nie wszyscy to muszą lubić, ale pogimnastykować umysł nie zawadzi :)
A co do plamy na historii... czy ktoś dziś wypomina Niemcom nazizm? A jeśli tak, to czy przeszkadza to Niemcom być dziś potęgą gospodarczą? Czy młodzi Niemcy chodzą dziś po świecie ze smutkiem w oczach i bez cienia radości przepraszają wszystkich wokół? Nie??? A to niegodziwcy...

Wiele, wiele innych argumentów można użyć, ale zakończę jednym: co jest ważniejsze, przetrwanie narodu, przetrwanie jego inteligencji, życie milionów, tysiące miast i wsi, zachowanie gospodarki... czy też enigmatyczny "honor". Narody Europy, nasi tzw. "sojusznicy", którzy paktowali z łobuzem Stalinem bez zmrużenia powiek, nie kierowali się sentymentami, gdy "sprzedawali" nas Rosji na 60 lat... Są takie momenty w życiu i historii narodów, gdy liczy się PRZETRWANIE, a nie honor. I takim bym w moim mniemaniu rok 1939. Nasz ówczesny rząd wykazał się wtedy niezwykle krótkowzrocznym spojrzeniem, licząc na rzeczonych "sojuszników". A gdyby wybrał kompromis, cała nasza historia, cała historia Europy mogłaby wyglądać inaczej, a i my bylibyśmy w innym miejscu...

Tych, dla których moje dywagacja na w/w temat jawią się jako obrazoburcze, odsyłam do książki. Ma wiele cennych spostrzeżeń, uwag, jest napisana rzetelnie i przytacza wiele nieznanych faktów z czasów międzywojennych (dla wielu będzie zaskoczeniem jak Hitler mówił i jakie miał zdanie o Polsce przez cały okres 1934-1938, jak szanował i cenił np. Piłsudskiego, na którego honorowym pogrzebie w Berlinie siedział w pierwszym rzędzie...). Karmieni wieloletnia propaganda komunistyczną nie wiemy wielu rzeczy...). Książka pokazuje także Polskę z tamtych lat całkiem inaczej niż nam przez lata wmawiano...

Polecam w/w lekturę z całego serca... i zapraszam do polemiki :) 

piątek, 14 września 2012

rocznica 9/11 - moje refleksje...

Pamiętam wpadłem wtedy rano do domu na chwilę na "okienku" nauczycielskim, aby skonsultować coś z żoną. Był zwykły dzień i przypadkowo włączyliśmy TV... Na początku niedowierzanie, potem zgroza, potem pytania: "Czy to możliwe? Może to jakiś żart?" Patrzyliśmy na obrazy tej tragedii i nie mogliśmy uwierzyć w to co widzimy. Ludzie w oknach, niektórzy dramatycznie wołają o pomoc, grupy strażaków idących - jak się później okazało - na śmierć. Potem walące się wieże...Łzy same napływały do oczu w miarę jak horror narastał...
Najbardziej jednak wrył mi się w pamięć jeden obraz. Nie walące się wieże, nie twarze ludzi pokryte pyłem, nie ulice jak z wojennych zdjęć... Jest jeden obraz, moment uchwycony przez reporterów, scena z ulic, ale nie Nowego Yorku...
Nigdy nie zapomnę twarzy Palestyńczyków i Arabów tańczących na ulicach swoich miast, wykrzykujących w trumfie, pełnych radości, machających flagami, cieszących się z tej ludzkiej tragedii. Nie mogłem i nie mogę do dziś uwierzyć, że można mieć tyle nienawiści w sobie, aby cieszyć się z niewinnej śmierci setek ludzi, że można okazywać tą, TAKĄ radość bez skrępowania na ulicach...
Świat bardzo szybko zapomniał o tych scenach z arabskich miast. Czy to poprawność polityczna? A może coś więcej? Nie wiem.... Ale wiem jak wiele te sceny mówiły... Czy to był obraz "systemowej", prymitywnej nienawiści? A może należy wyciągnąć wnioski.
Dziś Ameryka jest wrogiem Arabów (na szczęście nie wszystkich), i nawet można to zrozumieć i jakoś uzasadnić - choć nie ma i nie może być zgody na mord w imię tej wrogości - ale kto, pytam głośno, KTO ZARĘCZY, że w miejscu Ameryki nie będzie jutro Szwecja, Polska, cały świat?
Czy to już zderzenie cywilizacji? Czy jest możliwe pokojowe współistnienie (jak pragną niektórzy poprawni politycznie politycy) islamu i zachodu, islamu i chrześcijaństwa? Przyjrzyjcie się tym wiwatującym twarzom po 11-tym września, a znajdziecie odpowiedź... Ta nienawiść ma przecież swoje źródło, a sięga ono daleko w głąb historii... także tej duchowej.
Wiem, wielu teraz chciałby przytaczać fakty o tym jak to "Ameryka jest pełna zła", "chroni swoje interesy na świecie" (to ciekawy argument, bo jakże to, miałaby ich nie chronić? Żarty panowie i panie...), "dopuszcza się zbrodni" itp itd. No dobrze. Ale przecież nawet hitlerowskim zbrodniarzom urządziliśmy sprawiedliwy proces, a czyżbyśmy chcieli usprawiedliwiać terror w imię "amerykańskich zbrodni"?
Wielu chciało by wierzyć, że istnieje islam pokojowy, umiarkowany i wyrzekający się zbrodni jako metody walki. Zgoda, istnieje zapewne i taki. Ale na ulicach i w sercach większości prostych Arabów rządzi ten wojowniczy, pełen radykalizmu i nienawiści do wszystkiego co inne... I to napawa mnie smutkiem.
Lecz gdzieś na dnie mojego serca pojawia się maleńka nadzieja: przecież synowie Ismaela też są dziećmi Abrahama i Bóg także ich kocha... Przecież nie pozwolił umrzeć Hagar... (patrz przypis 1)
Wierzę, że Bóg, ten który stworzył świat i wybrał dla siebie Izraela, posłał swojego Syna i wybrał w Nim nas wszystkich, jakżeby nie miał zlitować się nad "zagubionymi dziećmi pustyni..."
I to jest moją nadzieją. On jest moja nadzieją. On nad wszystkim czuwa i Jemu nic nie wymyka się spod kontroli. I On, Bóg Abrahama będzie nadzieją dla nas zawsze, nawet w samym środku "konfliktu cywilizacji"....
Pozdrawiam...

1. Z góry przepraszam za ten "skrót myślowy" (Hagar), oczywiście to pewna przenośnia na potrzeby tego felietonu...

czwartek, 23 sierpnia 2012

"KONTAKT" czyli autorska wizja końca świata...


Wyobraźmy sobie…

Niedaleka przyszłość. Jest spokojny wieczór niedzielny. I oto nagle, wszystkie światowe serwisy obiega szokująca informacja: nawiązano kontakt z inną cywilizacją! Gdzieś w północnym Meksyku wylądował statek kosmiczny obcych...

Wszystkie programy informacyjne, dyskusyjne, ba nawet informacje sportowe są natychmiast zdominowane przez TEN news. W ciągu kilku dni nikt o niczym innym nie rozmawia. Jednak nie jesteśmy sami we wszechświecie… Gazety, programy, rozmowy przy stole w rodzinach, w kawiarniach, na ulicach przepełnione są dyskusjami na TEN temat. Wszyscy chcą widzieć więcej: kiedy?  Jak? Od kiedy? Czego chcą? Jakie są ich zamiary? Jakie będą TEGO konsekwencje? Czy mamy się bać, czy wprost przeciwnie… tysiące pytań, na razie bez odpowiedzi…

Wyobraźmy sobie…

W telewizjach całego świata zaczynają się programy opisujące KONTAKT. Prezydent USA wraz z prezydentami innych największych krajów świata wydaje oświadczenie: „Zaobserwowano wielką grupę nieznanych obiektów między księżycem a ziemią”. Na całym świecie obserwowane są olbrzymie obiekty powoli przemieszczające się po niebie. Kilka incydentów wojskowych jasno wskazuje, że obcy unikają jakiejkolwiek konfrontacji. ONZ zbiera się na nadzwyczajnym posiedzeniu. NATO ogłasza najwyższy stopień gotowości bojowej. Światowi przywódcy religijni na razie milczą. Papież apeluje o rozwagę i spokój.
Tymczasem na ulicach wielkich miast zaczynają się niepokoje. Manifestacja goni manifestację. Niektóre są wyrazem strachu i niepewności, czasem agresji, inne są organizowane pod hasłem „Witamy braci w rozumie”.  Wszyscy jednak pytają „co dalej?”, „Czego oni chcą?”, „Czy są przyjaźni czy wrodzy?”.

Wyobraźmy sobie…

CNN wraz z grupą największych stacji na całym świecie nadaje otrzymane drogą radiową oświadczenie Obcych. Łagodny, ciepły głos mówi, że pragną przemówić do całego świata. Ich wysłannicy pojawią się za dwadzieścia dni licząc od teraz, w dowolnym miejscu wyznaczonym przez ludzi. Proszą o obecność wszystkich zainteresowanych telewizji i przedstawicieli wszystkich narodów…

Prezydenci i przywódcy G20 spotykają się na nadzwyczajnym spotkaniu. Zapraszają wszystkich członków ONZ do debaty, jednak za zamkniętymi drzwiami. Po kilku dniach wydaja oświadczenie: Zostało wyznaczone miejsce na pustyni …., w centralnej części kontynentu amerykańskiego, gdzie przy współpracy wszystkich narodów odbędzie się Pierwsze Spotkanie.

Wyobraźmy sobie…

Cały świat wstrzymuje oddech. Nikt nie mówi o niczym innym. Giełdy i rynki, decyzją ONZ i przywódców zostają zamrożone. W niektórych krajach wprowadzany jest stan wyjątkowy. Niepewność i strach mieszają się z oczekiwaniem i radością. Oto zbliża się Największy Dzień w historii ludzkości…

I przychodzi Dzień Zero, Godzina Zero. Nad zalaną słońcem pustynią obniża się olbrzymi obiekt. Okrągły dysk z mnóstwem wystających części, jakby anten, majestatycznie ląduje na przygotowanym lądowisku. Wibrujący, przejmujący dźwięk przenika wszystko wokół. Statek obcych jest olbrzymi, metalizujący, momentami jakby obracał się wokół własnej osi, aby za chwilę wyglądać jak nieruchoma bryła metalu. Otoczony jest blaskiem, światłem, którego źródła nie sposób określić. Wysięgniki wsporników z zaskakującą delikatnością dotykają gruntu, dźwięk zanika przechodząc w delikatny szum…

Wszystkie armie świata są w pogotowiu. Przywódcy czekają w bezpiecznej odległości, niepewni co się wydarzy. Po chwili dysk otwiera swoje wnętrze, opuszczoną rampą  wychodzą z niego powoli trzy humanoidalne istoty. Widzi to cały świat. Nikt nigdzie nie pracuje, nikt nie śpi, nikt nie myśli o niczym innym, świat jest teraz jedną wielką wioską, wszyscy są jedną rodziną, niektórzy mdleją, inni trzymają się za ręce, wszyscy wstrzymują oddech…

Rozpoczyna się spotkanie. Telewizje transmitują na cały świat obraz stojących naprzeciw siebie obcych i ludzi. Oni: wysocy, szare, pociągłe twarze. Duże, olbrzymie, skośne oczy bez źrenic, całe czarne, kilkakrotnie większe niż ludzkie. Szara cera, brak widocznego owłosienia, cztery długie palce u rąk i … to niesamowite spojrzenie, jakby przenikające wszystko, które zdaje się wszystko widzieć… Ubrani w szare jakby kombinezony bez żadnych widocznych części czy zapięć. Rozmowa bez słów. Telepatia? Na początku tak, lecz szybko okazuje się, że oni znają nasze wszystkie ludzkie języki – to pierwsze zdziwienie. Rozmowa toczy się kilka godzin, potem dni. Co dzień obcy wychodzą ze swojego statku, by pod wieczór do niego powrócić. Wszyscy czekają na konferencję przywódców z zapartym tchem…

Wyobraźmy sobie…

Jest  w końcu oświadczenie… Ogólnoświatowa konferencja z udziałem wszystkich narodów. Olbrzymia aula ONZ nie jest w stanie pomieścić wszystkich. Wielkie bilbordy ustawione w centrach wszystkich większych miast transmitują obraz. Jeden z obcych siedzi przy stole pomiędzy przywódcami i jakby się uśmiechał, choć trudno to wywnioskować z jego kamiennej twarzy… Na mównicę wchodzi nowo wybrany prezydent USA, obok niego stoją prezydent Rosji, prezydent Chin, premier Indii i premier Wielkiej Brytanii. Inni prezydenci i premierzy siedzą trochę z tyłu za długim stołem.

Prezydent USA zabiera głos: „W imieniu narodów ziemi ….” Padają doniosłe słowa powitania. Obcy wstaje i wykonuje gest… chyba odpowiedź na powitanie. Prezydent mówi dalej, a wszyscy czekają na wyjaśnienia.
 
„Oni byli tu zawsze. Tysiące lat temu zaingerowali w materiał genetyczny prymitywnej humanoidalnej rasy małp żyjących na ziemi. Od zawsze nas obserwowali. Wspierali nasz rozwój, kontaktowali się już wcześniej z cywilizacją sumeryjską, egipską, majów i wielu innych, którym pomogli wznieś się na wyższy poziom rozwoju. Próbowali czasem ingerować w nasz rozwój poprzez wielkie umysły takie jak Budda lub Jezus, który był ich szczególnym narzędziem mającym poprowadzić nas do samorozwoju moralnego i etycznego. Teraz doszli do wniosku, że czas na globalną ingerencję, czas aby ludzkość dokonała skoku cywilizacyjnego. Jako nasi Twórcy widzą, że stoimy jako ludzkość na krawędzi załamania, na krawędzi samozagłady. Poprzednie ingerencje nie przyniosły upragnionego rezultatu. Nasza, ludzka rasa jest nieprzewidywalna, ma tendencje samodestrukcyjne i potrzebuje pokierowania, aby dołączyć do grona oświeconych cywilizacji galaktyki… Czują się za nas odpowiedzialni i są gotowi poprowadzić nas odtąd… Mają rozwiązania dla światowej gospodarki, rozwiążą problem głodu, niesprawiedliwości, nauczą nas technologii, która otworzy nowe możliwości rozwoju, zlikwiduje nierówności. Wojna już nigdy nie będzie potrzebna…”

Wyobraźmy sobie…

Mijają dni, miesiące. Globalny entuzjazm przerasta wyobrażenie. „A więc poznaliśmy stwórcę!. To początek nowej Ery!”. Wiele grup religijnych, ogłasza, że zapowiadali właśnie taką przyszłość. Okazuje się że wielu miało parapsychologiczny kontakt z „nimi” już dawno. Ogrom niewytłumaczalnych dotąd zjawisk znajduje wyjaśnienie… Telepatia przestaje być zagadką…

Zaczyna się globalny proces wcielania w życie „ich” rozwiązań. Obcy zalewają wprost świat odpowiedziami na tysiące nurtujących ludzi dotąd pytań. Naukowcy są zachwyceni, wszystkie dziedziny nauki doświadczają niesamowitego skoku. Następuje przełom w fizyce, biologii, kosmologii, medycyna zyskuje nowy wymiar – wymiar parapsychologiczny. Archeolodzy otrzymują odpowiedzi na zadawane od lat pytania, wszystko układa się w logiczny ciąg zdarzeń ludzkiej historii… Nowe technologie zalewają kraje, miasta. Zostaje rozpowszechniona technologia taniej, prawie darmowej energii dla każdego, powstaje wodorowy silnik na… wodę, tworzona jest globalna komunikacja podświetlna, zaczyna się produkcja żywności na niespotykaną skalę, z niespotykaną wydajnością, międzygwiezdne loty kosmiczne stają się możliwe… Zasypywani jesteśmy rozwiązaniami w kwestiach dotąd niemożliwych do rozwiązania…

Zjednoczenie narodów, globalny zarząd, choć nie bez drobnych oporów, staje się faktem. Obcy oczekują tylko jednego: całkowitego podporządkowania dla dobra ludzkości, w imię przyszłości, dla naszych dzieci i przyszłych pokoleń… Wybierają swojego namiestnika spośród ludzi, który otrzymuje tytuł „Namiestnika Narodów”. „Wybrany” jest niezwykłym, wspaniałym człowiekiem, którego „wybranie” nie jest przypadkiem – genetycznie jest najbliżej wzoru genetycznego pozostawionego tysiące lat przez obcych… Świat się cieszy, radość globalna. 
Jednocześnie, dla „dobra nas wszystkich” i dla bezpieczeństwa ludzkości, dla zapobieżenia wojnom, przestępstwom, zbrodniom, tworzona jest globalna sieć „monitoringu” każdego obywatela globu i każdego miejsca. Każdy jest rejestrowany. Zamiast kart kredytowych i identyfikatorów, wprowadzony zostaje system indywidualnych czipów…

A jednak są tacy, którzy mają odmienne zdanie. Są tacy, którzy protestują, którzy widzą w tym procesie zniewolenie ludzkości, wstęp do ubezwłasnowolnienia, a nawet wielkie zwiedzenie… to konserwatywni chrześcijanie. Wprawdzie bardzo nieliczni… z nimi zawsze był problem… jak śmią! Przecież nareszcie jest pokój, porządek, prawo! Przecież wszystko już jest jasne i ta ich prymitywna wiara w przestarzałą biblię jest obrazą dla oświeconego umysłu! Jak można, po tym wszystkim jeszcze wierzyć w jakiegoś antychrysta, przecież Jezus był jednym z obcych….
Narasta wrogość wobec tych chrześcijan, którzy nie chcą się poddać globalnemu porządkowi. Wprowadzony zostaje globalny system kontroli, globalne prawo. Wywrotowcy, dysydenci zaczynają być prześladowani…

Powszechna kontrola staje się faktem. Nikt już nie jest wolny. Globalny Rząd wie wszystko, obserwuje wszystkich, monitoruje każdą aktywność biznesową, kulturalną, prywatną. Niektórzy zaczynają rozumieć, że  zostali oszukani, ale jest już za późno - globalne państwo policyjne jest już wszechmocne. Zaczynają się publiczne egzekucje tych, którzy "szkodzą dobru ogólnemu"...

Wyobraźmy sobie… 

czy na pewno to tylko fikcyjna wizja przyszłości? 

………. CDN? 

PS: Oczywiście proszę o potraktowanie tego tekstu z "przymrużeniem oka" :) Jest to wprawdzie jakaś autorska fikcja, która jednak zwraca nasza uwagę na coś, co może być ostrzeżeniem... 

czwartek, 9 sierpnia 2012

Słów kilka o umieraniu...


"Jeśli umarliśmy z Chrystusem, z Nim też żyć będziemy" Rz 6, 8

Gdy czytamy ten tekst, mamy pokusę by przejść obok nie bardzo zastanawiając się o czym jest tu mowa. Może dlatego, że zwrot "umarliśmy z Chrystusem" jest, lub może wydawać się bardzo... hm mistyczny, górnolotny, niezrozumiały. Czasem napotykam na takie wyjaśnienie, że to "przenośnia wyrażająca nasze utożsamienie się z Jego śmiercią"

Rozważałem ten fragment ostatnio i uderzyła mnie głębia i radykalność tego przekazu. Nie umniejszam symbolicznego, metaforycznego zrozumienia, ale myślę o zawartym tu przesłaniu tak bardzo praktycznym i bynajmniej nie "przenośnym".

Czyż jednak nie umieramy z Chrystusem? Czy nasze życie duchowe, nasze chrześcijańskie wzrastanie do dojrzałości jest ciągłym umieraniem dla siebie? Czy nie o to chodziło naszemu Panu gdy mówił "kto się zaprze samego siebie", "sprzedaj wszystko co masz i naśladuj mnie", "kto by chciał zachować życie swoje straci je"...?

Jak więc "umieramy" z Chrystusem? Jak w praktyce "umieramy"?

Zaiste umieramy dla świata codziennie, gdy przełamujemy opory i wstyd aby powiedzieć o Chrystusie innym.
Umieramy dla siebie gdy przebaczamy, choć nasze emocje tego nie chcą wcale...
Umieramy, gdy uczymy się pokory, a nasza natura z całych sił domaga sie naszej racji...
Umieramy gdy brak nam wiary i wbrew nadziei ufamy Panu...
Umieramy gdy ktoś nas źle potraktuje (także, a może przede wszystkim w Kościele) a tak chcielibyśmy by to środowisko było idealne...
Umieramy, gdy jesteśmy zmęczeni, przepracowani, a jednak idziemy na nabożeństwo...
Umieramy, cierpiąc (Fil 1,29), znosząc jedni drugich (Ef 4,2), ustępując sobie nawzajem...
Umieramy, tak jak Chrystus umarł za tych co go odrzucili, zhańbili, podeptali i wyszydzili...
Umieramy, ale tylko jeśli tego chcemy. To jest nasz wybór. To jest decyzja. To jest cena "mocy zmartwychwstania" (Fil 3,8-11 !!)i cena dojrzałości.

I nie jest to łatwe w świecie gdy nikt nie chce ani cierpieć, ani umierać. Gdy nikt nie chce "przegrywać", ani okazywać pokory, w świecie gdzie kult zwycięstwa został bogiem tego świata. A my "głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, dla żydów zgorszenie, a dla pogan głupstwo..." (1Kor 1, 23)

Czy chcesz umierać dla Chrystusa? Decyzja jest Twoja...  

pozdrawiam ciepło

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Richard Dawkins i jego rozważania o Bogu...

Przeczytałem w przedostatnim (30.07) "Newsweek'u" wywiad z ichnim (bo przecież nie naszym) nadwornym ateistą, panem Dawkinsem, w którym to wywiadzie czytam co następuje: "Boga nie ma. Boga wymyśliła religia... (...)  ...jeżeli traktuję naukę serio, to bycie osoba religijną jest wręcz niemożliwe... (...) ...religia zawsze pytała o to jak powstał świat, kto nas stworzył, nauka również zadaje te pytania. Różnica polega na tym, że nauka na nie odpowiada, w przeciwieństwie do religii..." koniec cytatu.
Odłożyłem gazetę, pomyślałem: "no, gościu, gratuluję pewności siebie".
I przyszły mi do głowy dwie refleksje.
Po pierwsze, primo:
- religia to nie to samo co wiara. Religia może być systemem, czasem nawet opresyjnym, broniącym swoich klerykalnych przywilejów, zbiorem ceremonii i praktyk wykonywanych bardziej serio lub mniej, z większym zaangażowaniem lub mniejszym. Natomiast wiara, zwłaszcza ta osobista, oparta na własnym, niepowtarzalnym, nieweryfikowalnym doświadczeniu, jest relacją z Tym, w którego wierzę.
I tu zgadzam się poniekąd z Panem Dawkinsem, że "religia" rozumiana jako system wniosła niewiele dobrego do historii jednostek i społeczeństw. Ale wiara w żywego Boga, który wpływa na ludzkie życie, wiara która ożywia, inspiruje, zmienia nasz charakter, pobudza do dobra i miłości - to coś zupełnie innego...
Po drugie, secundo:
- Trzeba doprawdy mieć mocny... hmmm... charakter i tupet by publicznie takie stwierdzenia ogłaszać. No bo pomyślmy: nie ma dowodów na istnienie Boga (innych niż osobiste doświadczenie, subiektywne wydarzenia), ale przecież nie ma dowodów na NIEISTNIENIE Boga! Jeśli nie ma dowodu, że czegoś nie ma - a zwłaszcza w tak ważnej dla tysięcy, milionów ludzi kwestii, bo nie mówimy tu o nieistnieniu krasnoludków... - to doprawdy, takie kategoryczne stwierdzenie jest zaiste odważne.
Oczywiście nie odbieram Panu Dawkinsowi prawa do własnych poglądów. Nie zgadzam się z nim, ale w imię wolności będę bronił jego prawa do ich głoszenia (chyba to nie pierwszy wymyśliłem ta maksymę...).
Myślę tylko i gdybym miał możliwość, powiedziałbym to rzeczonemu Panu w oczy, że chyba za daleko się posuwa w swoich wnioskach... do czego również mam prawo...
Pozdrawiam ciepło wszystkich czytelników. Po przerwie wracam do bardziej regularnego pisania... :)

PS: jak zauważycie, nastąpiła zmiana w sposobie umieszczania komentarzy. Teraz każdy kto ma stronę na facebook'u może komentować bez logowani się specjalnie tutaj :) Mam nadzieję, że to ułatwi komentarze...

wtorek, 24 lipca 2012

Niewiele jest rzeczy tak przemawiających jak autentyczna pasja dla Chrystusa... Forma jest mniej ważna, miłość do Jezusa jest najważniejsza i najcenniejsza... Posłuchajcie Michała, niech i do Was przemówi to przesłanie tak jak przemówiło do mnie...
Pozdrawiam ciepło


poniedziałek, 2 lipca 2012

Jezus mówi "musisz"...

Wyobraźmy sobie taką historię:
Przychodzi Jezus. Pojawia się na rynku Krakowskim i głosi: "Przybliżyło się Boże zbawienie, Bóg kocha człowieka, odwróćcie się od grzechu..." Zbiera się koło niego grupa słuchaczy. Jedni patrzą z uśmiechem politowania, inni czekają, bo może jakaś draka będzie... Pijak bełkotliwie woła z tłumu "ja też chce coś powiedzieć". Niektórzy słuchają zaciekawieni. Jezus modli się o kobietę, ta momentalnie czuje, że jej stan się radykalnie zmienił. Jakiś człowiek woła, że ten oto uzdrowił go z raka... Tłum faluje, napięcie rośnie. Straż miejska zaczyna interesować się zbiegowiskiem, zastanawiając się czy interweniować. Tłum szumi...
Wtedy padają słowa: "Musicie się na nowo narodzić, odwrócić się od grzechu: zdrady, rozwodów, seksu pozamałżeńskiego, aborcji, zemsty, pogardy, kłamstwa..." Zapada chwila konsternacji. A potem nagle z tłumu ktoś woła: "Musimy?! My nic nie musimy!". "Następny nawiedzony..." - krzyczy starszy pan w berecie - "pewnie zbiera datki". Jeden młody człowiek pyta Jezusa: "jak to narodzić na nowo, czyli co?". Jezus patrzy mu w oczy i mówi: "Idź, sprzedaj co masz, rozdaj ubogim, a potem przyjdź i pójdź za mną..." Młodzieńca zatkało. Brak mu słów. Odwraca się mrucząc: "Wariat, normalnie wariat, chce być biedny..." i odchodzi z nieciekawą miną.

Mijałyby dni, a On coraz bardziej by irytował ludzi na rynku krakowskim. W końcu Straż Miejska przegoniłaby Go z rynku, twierdząc, że "nie ma pozwolenia na publiczne działanie"... Może poszedłby do parku, może zatrzymałby się u kogoś, może...

Jak byłby dziś przyjęty Jezus? Pewnie tak samo jak i wtedy. Ciekawe jak dziś byśmy Go zabili... Jak dziś byśmy Go wyszydzili? Jakie komentarze byłyby na "facebook'u", jakie ośmieszające filmiki na "youtube"? Jak dzisiejsi wszystkowiedzący uczeni w Piśmie wdeptaliby Go w błoto? Jaką sensację wygrzebałaby i opublikowałaby prasa brukowa?
, Jaką intrygę byśmy uknuli by się Go pozbyć...Bo to, że by zginął, jak niewygodny wyrzut sumienia, jest pewne...

"Musicie się na nowo narodzić". Ciekawe słowa w dobie braku jakichkolwiek autorytetów, w dobie tysięcy zindywidualizowanych, zawłaszczonych "prawd". W czasach, gdy próbować kogoś przekonać, że coś musi, że coś powinien, graniczy z szaleństwem.
A jednak Pan Jezus mówi "musisz". Są rzeczy, które musimy. Inaczej nie możemy nawet "ujrzeć Królestwa Bożego" (Ewangelia Jana 3) Dlatego tak niewielu "widzi" Królestwo, tak wielu nie rozumie Królestwa i Jego wartości. Tak wielu narzeka na Kościół, na innych nie widząc "belki w swoim oku".
Mojżesz, Abraham, Dawid, Józef - wszyscy oni "musieli". Musieli przejść przez rzeczy, których nie chcieli. Musieli zostać "złamani" by ujrzeć Pana, by zobaczyć Jego Cel, by zrozumieć Jego Wartości.

Czy już wiesz, że "musisz"? A może ciągle uważasz, że jesteś Panam samego siebie, że nikt nie ma prawa Ci nic powiedzieć? Może ciągle masz "swoją sprywatyzowaną rację"? Jeśli tak, to będziesz musiał być "złamany" przez Pana, abyś mógł Go zobaczyć i zrozumieć Jego Plan dla Ciebie. Ktoś kiedyś powiedział, że Bogu mogą służyć prawdziwie tylko "złamani" ludzie, którzy już nie mają "własnej sprawiedliwości... ale tylko tę, która wywodzi się z wiary w Chrystusa..."
Czy już jesteś "złamany"? Czy jeszcze masz swoją pychę? Czy już wiesz, że aby zobaczyć Jego, "MUSISZ"...?
To co TY musisz, właśnie Ty, który to czytasz - sam odkryjesz, gdy pozwolisz Mu Cię złamać...
Pozdrawiam ciepło...

piątek, 15 czerwca 2012

Piłka Nożna czyli sprawa narodowa?

Mecz Polska Rosja był dla wielu czymś więcej niż tylko meczem. Jest to zrozumiałe, gdy przyjrzymy się niełatwej historii naszych dwóch słowiańskich narodów... Nie jest łatwo pozbyć się kompleksów, ran, świadomości upokorzeń i przegranych bitew. I wbrew przekonaniu wielu, dotyczy to obu stron ...

Weźmy tylko dwa proste przykłady.

Moi rosyjscy przyjaciele mówili mi o ich odczuciach wobec wojny i byłem zdumiony słuchając ile w nich jest dumy z powodu pokonania Niemców. I nie ma doprawdy dla nich znaczenia, że walczyli pod czerwoną gwiazdą, symbolem komunizmu - walczyli o swoją ojczyznę i o wolność! Dla nich to była Wielka Ojczyźniana Wojna, i w powszechnym odczuciu, w powszechnym zrozumieniu (nie analizuje teraz na ile błędnym), była to wspólna wojna Rosjan i Polaków przeciwko Niemcom. Maja świadomość tysięcy ich rodaków, którzy polegli w Polsce walcząc o wyzwolenie od okupacji niemieckiej. Są zniesmaczeni i zdziwieni słysząc o profanowaniu rosyjskich grobów, o nienawiści do Armii Czerwonej. Pomijając niską być może świadomość historyczną, nie można zaprzeczyć, że profanacja grobów jest przecież co najmniej niegodziwa...

Z kolei dla nas, Polaków, to "wyzwolenie" miało gorzki smak, bo oznaczało wieloletnią zależność od Moskwy. Nie można jednak zaprzeczyć, że Rosjanie nie usiłowali wymordować Polaków tak jak Niemcy i stawianie tu znaku równości jest absolutnie niepoważne. Uzależnić i podporządkować sobie - a jakże, ale zniszczyć naród - na pewno tego nie chcieli! Chcieli nas zmusić do "przyjaźni", ale pozostawiali nam przecież względną swobodę...
Inną sprawą jest świadomość - a tego nam brakuje jak wody w czasie suszy - że nic nam nie zawinili przeciętni Rosjanie, a na nich jakże często wylewamy złości (patrz wydarzenia uliczne...)  To Stalin i jego następcy, który mordował i zniewolił swój własny naród, naród Rosyjski, który - powiedzmy szczerze - wycierpiał od komunizmu tysiąc razy bardziej niż my, Polacy! Musimy zachować proporcje, musimy spojrzeć całościowo dziś, gdy złościmy się na zwykłych Rosjan i wypowiadamy stereotypowe opinie. Ich to także boli, czują się - co w rozmowach często wychodzi - niesprawiedliwie oceniani i osądzani na podstawie stereotypów (a wielu byłoby zdumionych ile w przeciętnym Rosjaninie jest sympatii do Polski...) Od poczucia krzywdy jakże niedaleka droga do agresji...

Rozumiem, że wszelkie tego typu oceny są sprawą indywidualną. Jeden będzie miał poczucie, że Rosjanie to bracia Słowianie - oby było takich jak najwięcej po obu stronach. Inny będzie szafował krzywdą, opowiadał o zdradach i ciemiężeniu narodu Polskiego. I każdy ma prawo do swoich własnych odczuć, niechże tylko zachowa umiar, zdrowy rozsądek i pokojowe nastawienie.

Dziś żyjemy w innych czasach i trudno, jakże trudno oderwać się nam od przeszłości - choć jest to absolutny wymóg jeśli chcemy budować nowoczesne, zdrowe Państwo. Dziś Niemcy to demokratyczne, normalne i nowoczesne Państwo - nasz najważniejszy partner zarówno w gospodarce jak i Unii. Dziś Rosja, to nie imperium sowieckie! I choć nie pozbawiona wad i próbująca czasem (jak każde państwo przecież), wykorzystywać swoje atuty i rozgrywać swoje interesy to - na Boga: każde państwo rozgrywa swoje interesy, kombinuje, próbuje wykorzystać każdą przewagę by osiągnąć dla siebie jak najwięcej! Czy my bylibyśmy lepsi gdybyśmy mieli - na ten przykład - największe zasoby ropy w regionie?

Gdy widzę dziś flagi na samochodach, poczucie patriotyzmu manifestowane tu i tam, dołączam z flagą na samochodzie i czuję dumę, że jestem Polakiem.

Ale modlę się jednocześnie o mądrość dla moich rodaków, abyśmy jako Polacy nie dali się sprowokować  głupimi drobiazgami:
Ani jednostronnym programom BBC, w którym "idealni" Angielscy gentleman'i zapominają o swoich problemach z rasizmem, najwyższym w Europie odsetkiem przestępstw, zamieszkami ulicznymi, które tak niedawno "podpaliły" Londyn i były wstydem na cały świat... I choć nie maja żadnego prawa, aby nas pouczać, pamiętajmy że to jedynie głupi redaktor, który po raz kolejny szuka sensacji - zaiste osiągnął swój cel!
Nie dajmy się sprowokować jednostkom - kibolom zarówno polskim jak i rosyjskim - bandytów zawsze będzie pod dostatkiem na każdej szerokości geograficznej!!! Niech Policje się nimi zajmie - ostro i bezwzględnie, a prasa niech nie ocenia wszystkich kibiców jednakowo!

Edmund Burke powiedział kiedyś, że jedyną rzeczą potrzebną złu do zwycięstwa, jest bierność ludzi dobrych....

Więc nie bądźmy bierni! Mówmy dobrze o naszych sąsiadach pomimo naszej trudnej historii, a może właśnie dlatego!! Budujmy Nową Polskę, gdzie nie bojąc się nikogo, nie będziemy musieli leczyć naszych kompleksów agresją! Nie bójmy się Rosjan - szanujmy ich i ceńmy nasze przyjaźnie! Nie bójmy się Niemców - twórzmy z nimi strategiczne Partnerstwo w Europie, oba narody na tym skorzystają!
Bądźmy dumni, ale nie aroganccy, świadomi, ale nie jednostronni w ocenach, patriotyczni, ale nie "über alles" - ponad wszystko (lub ponad innych) to już było, i się nie sprawdziło! 


Czego sobie I Wam z serca życzę...

wtorek, 5 czerwca 2012

Teraz Polska, czyli euro przed nami...

Oczywiście nie wszyscy są kibicami piłki nożnej :) I oczywiście wielu nie rozumie o co ten cały szum... Ale nawet jeśli ktoś nie jest kibicem, rozumie zapewne, że to Euro to szansa. Nie myślę tu tylko o szansie przed którą stoją nasi piłkarze, którzy jeśli coś "zwojują" (np. ćwierćfinał, albo wyżej), będą oczywiście bohaterami narodowymi, ale myślę też o szansie jaką daje nam ta impreza, aby pokazać nasz kraj z jak najlepszej strony.

Chcę, powiem więcej, zmuszam się tutaj aby być optymistą. Dlaczego? Dlaczego nie zaczynam teraz narzekać i biadolić, że "na pewno dadzą plamę, że drogi będą koszmarne, że Polska się skompromituje"? Po pierwsze dlatego, że wokół widzę już wystarczająco narzekań. Po drugie dlatego, że jestem z natury optymistą. A po trzecie dlatego, że chcę być sprawiedliwy dla wysiłku wielu ludzi i wielu zmian jakie przychodzi nam oglądać w naszym pokoleniu. Jesteśmy pokoleniem wielkiej narodowej zmiany, wielkiej szansy, która wszystko wokół nas zmienia i zmieni nasz kraj, jeśli tylko sami sobie tego nie zepsujemy (naszym narodowym sportem jakim jest  narzekanie, szukanie spisków, zdrad i wyszukiwanie wad we wszystkim...)

Raduje się moje serce, gdy widzę na ulicach, na samochodach coraz więcej flag. I ja mam na samochodzie naklejkę "Polska OK!", a od jutra będę woził flagę. Dlaczego? Bo chcę pokazać dumę z tego, że jestem Polakiem! Bo chcę czuć, że wspieram w ten sposób "naszych", bo jestem przez to bardziej "namacalnie" częścią tej wspólnoty pragnień i marzeń o wielkim zwycięstwie biało-czerwonych. A że kogoś to śmieszy, ktoś inny powie "obciach" - trudno. Każdy ma prawo myśleć co chce, a ja mam prawo mieć to... gdzieś

I nie chodzi tylko o piłkę. Chodzi o poczucie dumy z tego, że mój kraj jest coraz częściej postrzegany jako równorzędny partner przez inne kraje, że doceniony jest nasz wysiłek, że stajemy dziś bez kompleksów wobec Anglików, Niemców, Francuzów i konkurujemy, i pracujemy, i wygrywamy...

Chce wierzyć, że to Euro będzie jednym z przełomowych momentów naszej piłki. Naiwność? A może jednak nie... Jak słucham tego co od lat prorocy mówią o Polsce i jej przyszłości to - z całym dystansem - chciałbym, aby Boża Łaska i błogosławieństwo objawiały się w różnych dziedzinach, także w sporcie. Chciałbym aby to nowe pokolenie piłkarzy - zmienione, europejskie i bez kompleksów wygrywające - było także znakiem zmiany, którą Pan zsyła na nasz kraj!

Będą modlił się za trenera Smudę. Będę modlił się za "naszych chłopców". Będę wołał do Boga, aby także przez to Euro wlał w nas nowa porcję nadziei, entuzjazmu, wiary, że możemy wygrywać, że Polska nie musi być krajem pięknie przegranych powstań, tragicznych bohaterów, malkontentów, spiskowców i zdrajców, ale może być krajem zwycięzców, którzy optymistycznie patrząc na siebie, i na innych, będą wznosić sztandar Pana!

Kocham moją Polskę. Kocham ją z całym inwentarzem braków, problemów, narzekań, ze złymi drogami i kłopotami na kolei, z wadliwą służbą zdrowia i okropna biurokracją, z szopka zamiast sejmu i głupimi politykami, z mediami szukającymi sensacji i oszołomami smoleńskich teorii spiskowych - tak, kocham ją taką, mimo wszystkiego co mi się nie podoba, kocham, bo innej nie mam.... 

czwartek, 10 maja 2012

"Polskie Piekiełko" - Hmmm...

Wróciłem do Polski.
Pierwsze kilka dni cieszyłem się radością niewspółmierną, że żyję właśnie w tym kraju, że taki piękny, że nie muszę bać się policji, że mogę mówić co chcę, że nasze miasta są takie ładne...

A potem - niestety - kupiłem gazetę... i się zaczęło: fatalne drogi, nieprzygotowana kadra na euro, nie mamy autostrad, klęska przygotowań do euro, bojkot Ukrainy - czyli po części też Polski, bo przecież razem robimy te mistrzostwa - sama Julia Tymoszenko prosiła by nie mieszać jej sprawy z polityką...

Krzyk, narzekanie, lamentacje, tragedia, zdrada, już jesteśmy pod okupacją Brukseli lub pod "pantoflem" Moskwy... Zatrzęsienie teorii spiskowych: od katastrofy smoleńskiej, aż do "zdrajcy Tuska", który działa na szkodę Państwa i jest sowieckim/niemieckim (niepotrzebne skreślić) agentem...  (przynajmniej w niektórych gazetach, na szczęście nie wszystkich) Chciało mi się krzyczeć: ROZSĄDKU WRÓĆ!!!

A ja patrzę wokół siebie i co widzę? Drogi coraz lepsze: do Krakowa jadę jak po stole, do Gorlic piękna droga, droga do Limanowej - coraz lepiej, w centrum Nowego Sącza drogi wyremontowane... itp itd,
Że nie ma autostrad jakich chcemy? Bez przesady, nie jest tak źle... Budują się i kiedyś będą! A 20 lat temu nie było nawet połowy tych dobrych dróg które mamy dziś! Czy musimy zawsze widzieć 20% negatywów, które nam się nie podobają, a nie widzimy i nie doceniamy 80% pozytywów! (cyfry przykładowe)
Jakość obsługi wokół rośnie, nasze miasta coraz piękniejsze, prawie każdy ma samochód i komórkę, wieczorem puby są pełne zadowolonych ludzi, parki pełne młodych i starszych mam, prowadzących najnowsze modele wózków,świetnie ubranych, pod blokami lub domami coraz częściej stoją po dwa samochody na rodzinę, a zaparkować wieczorem nie ma gdzie... nawet ja ostatnio wymieniłem sobie samochód... więc...
Owszem, nie wszyscy mają wymarzoną pracę, nie wszyscy opływają w mleko i miód - prawda. Nie chodzi mi o wybielanie rzeczywistości wbrew faktom, ale o ZDROWY BALANS I ROZSĄDEK!

Więc pomyślałem sobie, czemu jest tak dobrze, skoro jest tak źle? Celowo odwracam popularne pytanie, aby zwrócić uwagę na trend w publicystyce i polityce, którego cechą jest używanie jak najbardziej szokujących, obraźliwych słów. Już nie wystarczy "mieć inną opinię/zdanie", o nie! Trzeba oponenta zmieszać z błotem i nazwać zdrajcą, byle jak najmocniej mu "dokopać", aby prasa podchwyciła dany "epitet" i jak sępy wokół niego krążyła, aż do wyczerpania się "potencjału szokowego" danej sytuacji (czytaj: zainteresowania gawiedzi). Bo oczywiście dobry news to nie jest news! Musi być co najmniej "zdrada, kłamstwo, niszczenie Państwa", bo inaczej nikt tego nie podchwyci...

Jeden z redaktorów w tygodniku napisał ostatnio, że jesteśmy w Polsce w "czasie Robespierów", który Francja przeszła dawno temu, inne kraje również. "Czas Robespierów" to czas desperatów, oszołomów, radykałów, którzy nie liczą się z rozsądkiem, ale najważniejsze dla nich już nie jest "zaledwie" zwycięstwo wyborcze - muszą zniszczyć przeciwnika, zgnoić, "uciąć łeb" (jak za Robespier'a we Francji). Może nasza młoda demokracja musi przejść ten etap, etap teorii spiskowych rodem z kina sf, ten etap zdrad narodowych i neo-targowicy, aby dojrzeć? A może po prostu wybiliśmy się na niepodległość w złym momencie? W czasie, gdy "rząd dusz" sprawuje nie grupa dojrzałym mężów stanu, ale... prasa, pop kultura, pod dyktando której politycy działają?? Jak powiedział jeden z czołowych polityków: "kto nie istnieje w mediach, nie istnieje w ogóle i nie ma szans na wygrane wybory". Może właśnie dlatego nasza polityka produkuje ciągle takie szokujące "medialne osobistości i dziwadła", oraz "medialne zdrady i zamachy"?

No cóż, może trzeba przeczekać, może dojrzejemy kiedyś do prawdziwej, poważnej polityki, gdzie przeciwnik jest po prostu przeciwnikiem, z którym po debacie idziemy na piwo (jak w Anglii), gdzie wymiana poglądów nie oznacza od razu nienawiści i odbierania przeciwnikowi prawa do istnienia w polityce... może kiedyś dorośniemy.

Modlę się o mój kraj i proszę Boga abyśmy nie zepsuli przez nasze "Polskie Piekiełko" tego co dał nam Bóg w ostatnich dziesięcioleciach, tej niewiarygodnej szansy nie tylko na niepodległość, ale szansy aby stać się prawdziwie znaczącym krajem, pełnym mądrych ludzi, który wykorzystał dobrze moment dany mu przez Boga i Historię...

Zapytał mnie uczeń czym jest patriotyzm. Odpowiedziałem: pracować sumiennie dla dobra kraju, mówić dobrze o swoim kraju, przykrywać a nie obnażać jego upadki i wady, modlić się o Polskę z serca, robić wszystko by nasz prestiż i wiarygodność na świecie rosły, być uczciwym na co dzień, być dobrym przykładem w kraju i za granicą.

Czego sobie i Wam z serca życzę :) 

niedziela, 29 kwietnia 2012

Misja Kaukaz - ostatni wpis :)

Uśmiechnięci i radośni w Panu, choć niezmiernie umęczeni dotarliśmy do Kijowa, po 28-mio godzinnej podróży pociągiem-sauną... (temperatura w wagonach sprawiała, że kropelki potu na głowach pasażerów parowały... brak klimatyzacji, okna w większości chyba zaspawane - projektowanie takich wagonów powinno być karane zsyłką na sybir...)

Gdy myślimy i rozmawiamy teraz o tym wszystkim co przeżyliśmy, wydaje się nam, że to był jakiś sen. Pytamy się nawzajem czy to wydarzyło się naprawdę...

Czy turysta naprawdę nie może w Rosji, na Kaukazie, iść do Kościoła i podzielić się Słowem (bo jest "turystą")? Czy turysta nie może zatrzymać się gdzie chce, nawet u przyjaciela, który jest pastorem (taki był też zarzut! Naprawdę!)? Czy "nieuprawnione naruszenie warunków wizy poprzez głoszenie/nauczanie" to termin prawny z okresu średniowiecza, czy może jeszcze starszy?

Czy zatrzymanie bez wyjaśnienia obywateli innego kraju z powyższego powodu, przetrzymywanie bez wyjaśnienia przez pierwsze kilka godzin, potem sądzenie ich jak bandytów (odciski palców, przepytywanie oddzielne, nagrywanie kamerą) w środku nocy, nie licząc się z ich stresem, poczuciem niepewności i strachu, co może się wydarzyć, a następnie zasądzenie wyroku o 2-giej w nocy, w pustym budynku sądu, to - o zgrozo - rosyjska demokratyczna procedura?

Czy proces w sali sądowej, gdzie - jak jakieś szydercze ostrzeżenie - siedzieliśmy obok klatki dla szczególnie niebezpiecznych przestępców, to jakaś wredna próba psychicznego zastraszania rodem z czasów Stalina - świeć Panie nad Jego duszą?

No cóż, pozostawiam te pytania do rozważenia i pewnie bez odpowiedzi... Zdaję sobie sprawę, że gdybym nie przeżył tego sam, pewnie bym nie uwierzył. Rozumiem więc, że niektórym będzie ciężko to przyjąć, a nikomu chyba nie będzie łatwo zrozumieć...

Nic to - jak mawiał Pan Wołodyjowski - przeżyjemy!

Całe to zamieszanie tylko wzmacnia moje przekonanie o tym jak bardzo potrzeba tam wsparcia i modlitwy. Nie poddajemy się i nie zmieniamy planów. Będziemy modlić się, aby Bóg pokazał nam, jakie ważne wnioski możemy wyciągnąć z tej "przygody", aby mądrze planować dalej...

Pozdrawiam Was jeszcze raz ciepło, dziękując za wszystkie wyrazy wsparcia, wszystkie modlitwy i  sms-sy!!!

Szczególne podziękowania kieruję dla naszego Biura KZ w Warszawie za telefon i gotowość pomocy - to było wspaniałe świadectwo i niesamowita zachęta dla naszej czwórki!

Bóg jest dobry! Jezus jest Królem!  

piątek, 27 kwietnia 2012

Kaukaz (11) Był piękny poranek, gdy...

Jest piękny czwartkowy poranek przed godziną 10.00. Właśnie pijemy kawę omawiając plany na ten dzień, gdy nagle...

Przyszli we trzech. Jeden filmuje wszystko kamerą od drzwi, dwóch pokazuje jakieś legitymacje, żądają dokumentów. Zdziwieni podajemy swoje dane i próbujemy pytać... Zabierają nasze paszporty. Po chwili niepewności pada: "pojedziecie z nami, musimy was sprawdzić, to nie długo potrwa...". Z uśmiechami wsadzają nas do dwóch samochodów, zawożą na jakiś posterunek. Czekanie. Zero wyjaśnień. Małe pomieszczenie, bardziej korytarz. Mija czas. Patrzymy po sobie próbując żartować,. ale w sercach czujemy narastającą niepewność: "o co tu chodzi, co to może oznaczać?". Po ponad godzinie wzywają nas pojedynczo do monitorowanego kamerami pokoju. Padają pytania: kto, gdzie, po co, z kim... Pada pierwsze wyjaśnienie: nasza wiza nie uprawnia nas do głoszenia, to wiza turystyczna. Nasze zdziwienie sięga zenitu, całkowicie nie rozumiemy zarzutów...  ????

Znowu czekanie. Mijają godziny. Robią nam jakąś herbatę. Znowu pytania. Nasze próby wyjaśniania nie znajdują zrozumienia. Około drugiej jesteśmy informowani, że będziemy mieli proces. Znowu czekanie. Jesteśmy zmęczeni, sfrustrowani, niepewni, ale modlimy się na tym małym korytarzu oddając Panu wszystko. Pan daje nam pokój, jest łatwiej czekać...

Pobierają nam odciski palców i całej dłoni. Czujemy się jak przestępcy... Czekanie...

Pojawia się tłumacz z urzędu - młoda kobieta, która sama nie wie o co chodzi i widać jest trochę przejęta. Jest godzina trzecia, idziemy do pobliskiego sądu. Znowu czekanie. Czekanie. Czekanie...
Jest wieczór, godzina siódma. Ponury korytarz sądowy. Pocieszamy się nawzajem, modlimy się, ale wciąż nie wiemy co to wszystko może oznaczać. Jesteśmy w obcym kraju, obcej kulturze, niepewni... czy to wszystko dzieje się na prawdę?

Zabierają Roberta na proces. Osobno. Zostajemy we trzech. Trevor przysypia na parapecie ze zmęczenia. Nie jedliśmy od rana, jesteśmy głodni, ale stres zabija głód. Wymieniamy z Krzysztofem spojrzenia, próbujemy wspierać się nawzajem. "Jesteśmy przecież obywatelami Unii Europejskiej, może konsul nam pomoże". Nie brzmi to zbyt przekonująco w tym kraju. Rozumiemy że jedynie Pan jest naszą nadzieja i ochroną, modlimy się, i raz jeszcze zdajemy się WYŁĄCZNIE NA NIEGO... Wierzymy Mu, On wszystko wie lepiej, On ma plan, nic nie dzieje się bez Jego woli...

"Zdaj się w milczeniu na Pana, złóż w Nim nadzieję, On wszystko dobrze uczyni..." Ps 37. 7 i 5

Mijają kolejne godziny. O 22.00 wzywają nas do sali procesowej. Nie wiemy co z Robertem.
Poznajemy naszego adwokata z urzędu - miły człowiek, który wydaje się rozumieć naszą sytuację i chyba naprawdę chce nam pomóc.

Zaczyna się proces. Pierwszy Krzysztof. Jesteśmy obecni w sali. Padają pytania sędziego, procedura się toczy, oskarżyciele oskarżają: "Mając turystyczną wizę brali udział w spotkaniach chrześcijan i nauczali". Jesteśmy zdumieni, ale sędzia wydaje się potwierdzać zarzuty... Krzysztof broni się mądrze. Adwokat robi świetną robotę - jego pytania "Czym jest turystyka? Czy turysta nie może pójść do Kościoła? Czy turystyka zaprzecza byciu chrześcijaninem?" są jakże trafne. Mówi o nas w tonie bardzo pozytywnym, nazywa nas bogobojnymi, dobrymi ludźmi. Sędzia słucha, odchyla się na krześle, patrzy w sufit... Jest już  północ...
Koniec procesu. Sędzia wychodzi na naradę. Pastor Wiktor przynosi nam placki...

Wraca Robert. Jego wyrok: zakaz wjazdu do Rosji, kara finansowa.

Zaczyna się mój proces. Próbuję tłumaczyć: "Przyjechaliśmy w dobrej woli, nie rozumiemy zamieszania..." Znowu zarzuty. Znowu nasz adwokat stara się pomóc, koniec procesu.
Potem Trevor. Podobna procedura. Ogłoszenie wyroku dla wszystkich: nadużyliśmy charakteru wizy, popełniliśmy przestępstwo, kara finansowa - 2000 rubli. Powinniśmy wjechać...

Wracamy do domu około drugiej w nocy. Mija 16 godzin od zatrzymania. Luba, żona pastora wita nas w drzwiach ze łzami w oczach. Pastor Wiktor jest zdruzgotany, chyba przybyło mu zmarszczek... Jemy coś szybko, idziemy spać...

To był bardzo długi dzień....

środa, 25 kwietnia 2012

Kaukaz (10)... Różnice kulturowe raz jeszcze...

Jeszcze raz troszkę o różnicach w kulturze...
Tu na Kaukazie, w innej kulturze w innym środowisku, prawdziwie widać nowy wymiar słowa "racja", nowy wymiar słów "słuszne, dobre" :)  Tak, nie zawsze to co nam, europejczykom wydaje się takie oczywiste, jest obiektywnie oczywiste... (pełna zgoda z komentarzem Mateusza do poprzedniego posta)
Aby jeździć na misje, trzeba mieć dużo pokory, dystansu do siebie, często wyważenia i powściągliwości w niesieniu "racji" i ogłaszaniu swoich poglądów. Trzeba nieraz zdusić w sobie chęć zaprzeczenia i uczyć się słuchać...
Dziś mieliśmy niesamowitą dyskusję w grupie młodych ludzi, tworzących małą wspólnotę kościoła o ... służbie kobiet :) Starałem się wznieś na wyżyny mądrości Bożej modląc się o łaskę, aby szanując tutejsze obyczaje, ani nie potępić, ani nie przekreślać tutejszych zasad kulturowych, ale też, aby nie ukrywać swojego zdania za maską hipokryzji i fałszywego potakiwania. Prawdziwa mądrość, to umieć z pokorą i szacunkiem dla innego zdania, przedstawić swoje. nie stawiając drugiej strony w pozycji tego "gorszego".To nie jest  łatwe, ale możliwe... :)
Pytania, pytania, pytania, mamy tutaj koncert pytań! Staramy się dzielić, odpowiadać, ale zaiste sami też się uczymy, więcej niż można by przypuszczać.
I jeszcze kilka zdjęć:
- miasteczko w którym gościliśmy w muzułmańskim domu (poprzedni wpis)
- piękno gór Kaukazu
- jeden z wielu meczetów
- wieczorne spotkanie: wykład i modlitwa




Tak, taki wyjazd, to prawdziwie niesamowita lekcja, niesamowity poligon wiary i mądrości, po którym wracam inny do domu. Każdy powinien choć raz tego zakosztować... Chociaż nie sądzę, aby wszyscy potrafili się odnaleźć w takiej rzeczywistości, dla tego tak wiele - niestety - przykładów "misjonarzy" z monopolem na rację, którzy tylko szkodzą misji...
I tym, optymistycznym akcentem dziś kończę...
Pozdrawiam mimo wszystko bardzo ciepło wszystkich wiernych czytelników (tych niewiernych też :)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Kaukaz (9) Refleksje o różnicach w kulturze...

Każdy dzień przynosi nam coś nowego. Wczoraj - spotkanie z liderami: wspaniała społeczność, nauczam z 1Tym 4, 12-16 (!): "Przywództwo przez przykład... przez poświęcenie... przez oddanie innym... przez miłość..." Moi Partnerzy, Trevor i Krzysztof także się dzielą przemyśleniami o przywództwie - uzupełniamy się wspaniale! To czego nie powiedziałem ja - dopowiedzieli oni :)

Rozmawiamy i dzielimy się swoimi doświadczeniami - to niesamowite jak często podobnych problemów doświadczają kościoły na całym świecie... Cieszymy się społecznością, żartujemy i poznajemy się coraz lepiej, dolewając kawy i herbaty, jedząc pyszne ciastka. Odpowiadamy także na pytania.
Uczymy się poznawać naszych partnerów z Czerkieska, słuchamy ich opowiadań i rozumiemy ich coraz lepiej ucząc się przy tym sami...

Dziś dowiedzieliśmy się też, że wśród muzułmanów u których byliśmy wczoraj, następni ludzie chcą nas widzieć i chcą usłyszeć o Mesjaszu!!

 Porusza mnie niezmiernie jedna rzecz. Otóż jesteśmy tu w całkiem innym świecie kulturowym, co to oznacza? Kilka przykładów:
- w Polsce, jeśli spóźniam się, okazuję lekceważenie, tutaj jest normalne czekać na gości (godzinami), ale jak już są, nie wolno im wyjść jeśli gospodarze mówią "zostańcie". Jeśli powiesz "muszę iść bo mam inne spotkanie" - wtedy okazujesz lekceważenie! Dlatego czekać można w nieskończoność, ale wyjść jak mówią zostań - nigdy.
- Jesteśmy w świecie w którym mężczyzna przepuszczający kobietę w drzwiach uchodzi za głupiego i słabego, nawet w oczach tej kobiety! Dowidziałem się o tym, gdy przepuściłem (co u nas normalne) kobietę  w drzwiach do sklepu a ona ze śmiechem popatrzyła na mnie jak na dziwaka i nie wiedziała co zrobić. Zapytałem naszego gospodarza dlaczego i wyjaśnił: "tu mężczyzna ma zawsze pierwszeństwo"...
- W domach, gdy bywamy nigdy kobiety nie siadają z nami, zawsze są osobno - prosić by usiadły, znaczy nietakt... Ona mają swoje tematy - mężczyźni swoje, i tak (w/g nich) ma być...
- W tym rejonie, kobieta, która wyjść chce za mąż oczekuje... PORWANIA! Często są one uzgadniane między rodzinami, ale nie koniecznie ona wie kiedy i czy w ogóle... To oznacza, że ZAWSZE musi być gotowa i nawet na zakupy wychodzi w pełnym makijażu, pięknym najlepszym stroju i w szpilkach... Co widzimy tutaj na co dzień - wszystkie Panie/dziewczyny wyglądają tutaj na ulicach jakby właśnie wyszły z salonu mody :)
Nasze Panie - z całym szacunkiem - które wychodzą na zakupy w dresach lub jeans'ach, nie zostałyby chyba tutaj porwane... :)

Takich przykładów jest tysiące (będzie co opowiadać). Ale nasuwa się myśl: czy my, europejczycy mamy prawo myśleć, że nasza kultura jest lepsza? Czy mamy prawo narzucać tutaj nasze "standardy"? Czy mamy prawo wprowadzać nasze zasady? Czy na pewno "wiemy lepiej"?

Zostawiam Was z tymi pytaniami :) Myślę, że będzie o czym rozmawiać po powrocie, oj będzie...

Za chwilę mój wieczorny wykład - to znowu niesamowity czas, gdy Bóg będzie działał!

Pozdrawiam!! 

niedziela, 22 kwietnia 2012

Kaukaz (8) kilka zdjęć...

Zdjęcia:
- my w czapkach tradycyjnych kaukazkich, w pozie tańca tradycyjnego...
- budynek Kościoła w Czerkiesku
- modlitwa o ludzi na nabożeństwie
- danie uzbeckie, na środku: cukier uzbecki




Kilka zdjęć ... 

Kaukaz (7)


Kolejne dni przynoszą wiele nowych rzeczy - Bożych rzeczy! Wczoraj - wieczorna spoleczność przerodzila się w wieczór pytań, ktore niejednokrotnie stawiały nas w niesamowicie trudnej sytuacji - jak wyjasnić w 10 minut sprawy, których uczymy się całe życie i wciąż nie znamy do końca odpowiedzi?

Dziś - wspaniale, pełne Bożej obecności nabożeństwo!!! Bóg działał w mocy i sile! Bóg używał nas, a gdy zrobiłem wezwanie - wiekszość obecnych wyszła do modlitwy: modliliśmy sie o chorych, o odnowienie życia duchowego, o powrót do zywej wiary! Prorokowaliśmy i Bóg był z nami!
Teraz jesteśmy na kolejnym wyjeździe, u rodziny, ktora jest jedyną wierzącą w tej całkowicie muzułmanskiej miejscowosci, a własnie przed chwila uslyszelismy gromki głos muezina wzywajacego z wieży meczetu do modlitwy...
To są niezapomniane chwile, chwile modlitwy, chwile rozmowy, chwile świadectwa. Widzimy jak Bog nas prowadzi, widzimy jak czesto dwóch lub trzech z nas ma to samo objawienie, tą samą myśl, to samo w sercu - to przykład niesamowitego Bożego działania!
Kończę, bo właśnie idziemy odwiedzić inny muzułmanski dom - kto wie co Bóg jeszcze przygotował dzis dla nas...

Własnie wrocilismy! Jest prawie północ i jesteśmy zmęczeni, ale poruszeni i zbudowani. Przed chwila byliśmy świadkami jak dwie osoby z domu muzułmańskiego przyjęły Jezusa do swojego serca! I całe niebo się radowało razem z nami! To spotkanie zaczeło się bardzo spokojnie od potrawy, ktorą nas ugoszczono (uzbecki płow), a potem zaczęliśmy rozmawiać, rozmowa przerodziła się w gloszenie Ewangelii, a gloszenie doprowadzilo nas do wzruszajacej modlitwy w ktorej dwie osoby oddaly życie Panu!

Pozdrawiam !!


piątek, 20 kwietnia 2012

Kaukaz...(6)

Minął kolejny wspaniały dzień działania! Byliśmy dziś na wyjeździe i przeżyliśmy wspaniałe chwile! Najpierw niesamowita rozmowa z pastorem Wiktorem, dzieliliśmy się ze sobą swoimi doświadczeniami w służbie i okazało się, że tak dużo nas łączy...

Potem piękno gór Kaukazu - majestat Bożego stworzenia i piękno! Jeśli chwalić Boga to tylko w górach - tu jak nigdzie indziej widać Jego potęgę, tu w szczególny sposób człowiek widzi jak jest mały, jak nieznaczący, nabiera pokory wobec Jego Majestatu i uniża się przed Bogiem... Jest napisane że "Jego moc może być od wieków oglądana w stworzeniu"- jakże to prawdziwe jest gdy stoisz przed ośnieżonymi szczytami sięgającymi ponad chmury...

Potem, wieczorem spotkanie z małą grupą chrześcijan w jednej miejscowości - niesamowity czas, gdy mogliśmy dzielić się pieśnią i Słowem w mocy i z ogniem w sercu! Gdy śpiewaliśmy z Krzysztofem i Trevorem, czuliśmy jak Pan otwiera nam niebo, a Jego chwała wypełnia ten mały pokój! Wierzę, że byliśmy (jak sami nam powiedzieli) zachętą i pocieszeniem dla naszych przyjaciół w tej miejscowości! Pan jest dobry i wspaniały!

Byliśmy tam do późna w nocy i wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi bo Pan działa!
Jesteśmy zbudowani postawą tych kilku chrześcijan, będących w otoczeniu niełatwym, a gdy w trakcie naszej modlitwy nagle usłyszeliśmy wołanie/śpiew z pobliskiego meczetu, modlitwa nasza nabrała nowego wymiaru w duchu...

Wspaniale było znowu śpiewać z moim drogim Przyjacielem Krzysztofem, z którym kiedyś tworzyliśmy chyba pierwszy w Polsce rockowy zespołów chrześcijański - czuliśmy "Boży powiew" (to fragment jednego z naszych starych tekstów) jak za starych czasów...

Pozdrawiam Was !

czwartek, 19 kwietnia 2012

Misja na Kaukaz... (5)

Kolejny dzień w Czerkiesku. Rano studium biblijne z pensjonariuszami ośrodka, wspólna modlitwa, potem pojechaliśmy pozałatwiać sprawy meldunkowe (to tutaj obowiązek), kupić bilety powrotne itp.

W mieście widzieliśmy wspaniale zachowany i otoczony opieką pomnik Lenina - to także daje do myślenia... A drogi w mieście... hmmm... dzięki Bogu za drogi w Polsce!!!!

Poznajemy ludzi z ośrodka - wielu z nich to byli więźniowie, narkomani, alkoholicy, którzy już wszystkiego próbowali i teraz są tutaj bo - jak mówią - "to ostatnia deska ratunku". Wielu dowiedziało się tutaj po raz pierwszy o Jezusie, wielu uwierzyło, że On może pomóc...

Wspaniale było dzielić się z nimi naszym świadectwem, rozmawiać i modlić się razem. Czujemy się tutaj jak w domu - atmosfera radosna i Boża!

Rozmowy z pastorem Viktorem też budują nasze relacje i - jak widzę - tworzy się między nami Boża więź i przyjaźń :) Viktor to wspaniały i ciepły Boży człowiek i jestem wdzięczny Bogu, że możemy go wspierać i być -jak mam nadzieję - dla niego zachętą i wsparciem dla jego pracy. Wspominamy jego wizytę u nas w Polsce i jesteśmy zbudowani tym co Bóg uczynił.

Niesamowitym jest także widzieć jak tu praca dla Pana rośnie i wspaniale jest być tego maleńką cząstką... :)

Wieczorem pierwsze nabożeństwo: wspaniały czas usługiwania i Bożej obecności! Pan jest z nami i prowadzi nas! Pierwsze nasze kazania i modlitwa z ludźmi z Kościoła. Bóg jest dobry!

Jutro pierwszy wyjazd do Karaczajewska i gdzieś jeszcze, ale nie pamiętam nazwy :)

Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję za sms'y, ciepłe słowa i wsparcie :)

PS: kilka migawek: studium biblijne, pomnik Lenina, nabożeństwo







środa, 18 kwietnia 2012

Misja na Kaukaz (4) W Czerkiewsku...

Po dlugiej podrozy autobusem, (ktory u nas nie przeszedlby zadnej kontroli technicznej) jestesmy juz w Czerkiewsku! Wlasnie zakonczylismy pierwsze spotkanie z pensjonariuszami osrodka dla alkoholikow, ktory jest prowadzony przez tutejszy Kosciol.
Pastor Wiktor wspaniale nas przywital na dworcu, i az mi sie cieplo zrobilo na duszy gdy go zobaczylem. To dobry i Bozy czlowiek, ciesze sie z przywileju poznania go i wspolpracy z nim :)

Dzielilismy sie Ewangelia i Slowem. Pomimo zmeczenia, jeszcze raz doswiadczylismy niesamowitego ozywienia kiedy zaczynasz mowic o Bogu! To niesamowite, jak po tak dlugiej podrozy, siadasz - czujacz sie niesamowicie zmeczony - i nagle zaczynasz glosic Chrystusa i... nabierasz sil, nagle nie jestes zmeczony i mozesz mowic az do polnocy :)
W osrodku jest 22 pensjonariuszy, glownie narkomani i kilku alkoholikow w procesie wychodzenia z nalogu. Wiekszosc jest zdeterminowanych i trafili tutaj bo juz nic innego nie moglo im pomoc. Tutaj wielu po raz pierwszy uslyszalo, ze Jezus jest Zbawicielem, ze moze pomoc, ze naprawde potrafi zmienic zycie czlowieka!
Bedziemy dzielic sie na porannych i wieczornych spotkaniach, poza tymi dniami gdy pojedziemy do innycgh miejsc i zborow.
Ktos napisal mi sms: "Napisz jak tam jest" - no coz, wiele biedy wokol, a bogaci przemeszczaja sie w swoich pieknych samochodach z czarnymi przyciemnionymi szybami... Kraj i miasto troche przypomina Polskie miasta z okresu lat 80tych - szaro, drogi - nieciekawe (tu mozna byc wdziecznym za nasze drogi!!) . Mentalnosc calkiem inna... jedzenie podobne, tylko niesamowicie tluste. Meczetow wiele wokol...
Zaplanowalismy (zaplanowano dla nas) kilka wyjazdow misyjnych, w okolicy, aby odwiedzic liderow, ktorych juz znamy i tych, ktorych jeszcze nie znamy :)
To tyle przed snem, pozdrawiam Was wszystkich!
PS: mam tu problemy z literami rosyjskimi wiec ciezko jest bardzo pisac. Klawiatura mi robi psikusy - sama wraca do rosyjskiego i musze kombinowac jak to obejsc, a jestem juz zmeczony (u nas juz prawie polnoc...) Nie wiem jak bedzie dalej z internetem, ale do ... nasepnego napisania :)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Misja na Kaukaz (3) Jestesmy w Rostowie...

Jestesmy juz u znajomego pastora w Rostowie! Przebylismy kawal drogi a przed nami jeszcze 9 godzin autobusem jutro rano... Dzis spimy tutaj a jutro rano wstajemy o 6.00 i do autobusu!
To juz bedzie ostatni etap podrozy :)
Przy stole odbylismy ciekawa rozmowe na temat predystynacji (wybrania przezd stworzeniem Bozych dzieci do zbawiania - sa dwie koncepcje: jedni mowia, ze wszyscy zostalismy albo wybrani do zbawienia przed urodzeniem lub nie, drugie spojrzenie to wolna wola czlowieka, ktory sam decyduje)... Ciekawe jak moga byc rozne opinie i sposoby spojrzenia na ta sama sprawe...
Nie jestesmy za bardzo zmeczenie, bo oststni pociag (z Kijowa do Rostowa) byl bardzo komfortowy i moglismy sie dosyc wygodnie wyspac :)
Teraz siedzimy sobie z rodzina pastora tutejszego, pijemy sobie kawke i zartujemy :)
Niesamowite, ze nie znamy sie, zobaczylismy sie godzine temu a czujemy sie tutaj jak i siebie w domu, atmosfera jest wspaniala, goscinnosc - jak to u chrzescijan - wspaniala! Ciasteczka sa wspaniale!
Nie mam tutaj polskich znakow (rosyjski kompute - korzystam z goscinnosci) wiec przepraszam za bledy i literowki!
Jutro juz bedziemy na miejscu, wiec nie wiem czy bede tam mial dostep do internetu - jesli nie to nasapi wielka cisza... a jesli tak - odezwe sie niedlugo!
Pozdrawiam!!!