poniedziałek, 29 sierpnia 2011

krytykańci a krytycy...

Jak łatwo jest krytykować stojąc z boku i obserwując... Takich bezpiecznie stojących z boku krytykantów wiedzących zawsze wszystko lepiej jest u nas pod dostatkiem. To ciekawe jak prędcy jesteśmy do ferowania wyroków i ocen jakim ktoś jest lekarzem, politykiem, nauczycielem... ba nawet człowiekiem!
Krytyka jest potrzebna, owszem. Ale taka co nie niszczy drugiej strony, nie obraża, jest merytoryczna i nie "personalna". Jak słyszę niektórych polityków, to ich wypowiedzi nie mają nic wspólnego z krytyką, a są tylko złośliwościami obliczonymi na obrażenie i poniżenie oponenta - to ma być krytyka? To żałosne, pozbawione taktu i klasy krytykanctwo...
Często wydaje się nam, że wiemy co należy zrobić, jak to zrobić i kiedy. Zwłaszcza gdy to dotyczy polityki i ekonomii - każdy (no, może prawie każdy) w Polsce zna się na polityce i każdy (sorki, prawie każdy - są chlubne wyjątki...) z łatwością i lekkością powtarza ten najsłynniejszy chyba w naszym kraju polityczny slogan że "wszyscy oni to dziady i złodzieje, lenie i barany". Ci oni, to kto? Jacyś "mityczni" POLITYCY? A co to takiego? Jakaś grupa genetycznie wyhodowanych obcych (no bo nie my przecież), trenowanych w katakumbach w fachu złodziejskim od dziecka, uczonych kłamstwa i krętactwa przez lata, genetycznie fałszywych i złych? Nie moi drodzy, politycy to LUDZIE! Tacy jak Ty i ja. Reprezentanci NASZEGO kraju. Ani gorsi ani lepsi. To nasi z naszych. Po prostu - my. I jeśli na nich narzekamy, to narzekamy na siebie, na naszą Polską mentalność, na nas samych...
A może tak naprawdę nie wiemy wiele? Może nasze wyobrażenia gdy patrzymy z zewnątrz są niepełne, mylne, a nawet niekompetentne? Może zrozumielibyśmy polityków, gdybyśmy sami mogli spróbować jak to jest być "tam" - w radzie gminy, miasta, w partii, w parlamencie - i wtedy może zobaczylibyśmy, że to nie takie proste? I może okazałoby się, że ta przysłowiowa "budowa drogi" nie jest tak prosta jak myślimy...

Miejmy dystans do siebie i innych. Nie bądźmy tak skorzy do osądzania rzeczy i ludzi, o których tak naprawdę niewiele wiemy...
Czego sobie i Wam z serca życzę...

niedziela, 28 sierpnia 2011

Szczęście? A co to jest?

Wszyscy mówimy czasem o "byciu szczęśliwym", o "pragnieniu szczęścia", o "szczęściu"... Ale co to jest to "szczęście"? Gdy tak odrzucimy potoczne "mistyczne" rozumienie tego pojęcia rozumiane jako jakiś, bliżej nieokreślony stan euforii i spróbujemy zdefiniować ten termin?
Czytałem niedawno (znowu w Newsweek'u, niestety :), że badania naukowe jasno wykazały, że nie ma ten termin (szczęście) wiele wspólnego ani z finansami (bo jest więcej "szczęśliwych" wśród biedaków niż bogaczy i więcej nieszczęśliwych samobójców wśród bogaczy niż wśród ubogich), ani z pozycją (choć ta, uczciwie przyznaję ma w badaniach jakieś znaczenie), trochę więcej ma to wspólnego ze środowiskiem, w którym jesteśmy, rodziną. Ale gdy psychologia próbuje zdefiniować co wpływa na nasze "poczucie" szczęścia, okazuje się, że najbardziej chodzi o... nasze NASTAWIENIE. Nastawienie do SIEBIE, do INNYCH, do OTOCZENIA. Bardziej szczęśliwi są ci, którzy mają pozytywny stosunek do świata, do ludzi i do siebie. Ci którzy nie doszukują się wszystkiego co ZŁE wokół, ale dostrzegają - powiem więcej - chcą dostrzegać pozytywy bardziej niż negatywy. Klucz do szczęścia kryje się więc w naszym własnym sercu i naszej postawie. Możemy narzekać na wszystko wokół, możemy podejrzliwie patrzeć na sąsiada, zakładać, że będzie na pewno "beznadziejnie, no bo jakże może być - w Polsce??" Albo możemy szukać w innych dobra, nawet jeśli raz czy dwa się zawiedziemy, możemy widzieć pozytywne zmiany wokół, możemy sami być ludźmi "na tak".
Więc jeśli chcesz "być szczęśliwy" drogi przyjacielu, zajrzyj przede wszystkim w swoje serce - co tam znajdziesz? Narzekanie, zgorzknienie, ponuractwo? Bo jeśli tak, to nie masz wielkich szans na szczęście i najwyższy czas coś zmienić...
A Pan Bóg w swojej dobroci dawno w swoim Słowie radził nam "myślcie o tym co dobre, poczciwe, co godne pochwały, co czyste, co miłe..." (Fil 4,8) Jego, Boża psychologia to psychologia pokoju i radości, Jego uniwersalna rada na Twoje i moje życie to... "kochaj". Tak po prostu. Bo gdy kochasz, widzisz dobro. Gdy kochasz widzisz pozytywy, dajesz drugą szansę, rozumiesz niedoskonałość innych, jesteś gotów przebaczać i masz dystans do siebie samego. Po prostu masz POZYTYWNE NASTAWIENIE do ludzi i do świata. Dokładnie tak jak - wybaczcie określenie - sam Bóg. Bo jeśli jest ktoś na tym świecie, kto jest nastawiony naprawdę pozytywnie do każdego z nas, to jest to właśnie On, nasz Ojciec Bóg...
Więc, uczmy się od Niego, przyjmujmy Jego rady, naśladujmy Go w miłości, a będziemy szczęśliwi... :)
Czego sobie i Wam w tą niedzielną noc życzę...
kolorowych snów :)

piątek, 26 sierpnia 2011

decyzje, decyzje, decyzje... czyli jeszcze o Bożej woli...


Decyzje, decyzje, decyzje. Codziennie stajemy przed dylematami i wyborami. I niezmiennie codziennie zadajemy sobie pytanie: jaka jest najlepsza decyzja? Co powinienem zrobić, by nie żałować, by uniknąć kłopotów? Od decyzji "wziąć kredyt czy nie?" (ach, te nieszczęsne franki...), po wybór taryfy dla naszej komórki - wszędzie stajemy przed wyborami. Jedne są arcyważne, inne takie sobie, jeszcze inne wydają się nieistotne, a po jakimś czasie okazują się brzemienne w skutkach... i w każdym przypadku potrzebujemy mądrości, roztropności, rozwagi a czasem... a jakże - odwagi. I niezmiennie prosimy Boga o mądrość i rozwagę, codziennie na nowo prosząc o objawienie na DZIŚ. To ważne, abyśmy byli ludźmi szukającymi Bożej odpowiedzi na DZIŚ, a nie tylko opierać się na tym co Bóg powiedział WCZORAJ. Niestety, w większości wypadków - choć Biblia jest pełna przykładów i wskazówek - nie ma "gotowców". Musimy znaleźć Boża wolę do danej sytuacji na kolanach...
Czasem jednak stajemy przed wyjątkowymi decyzjami, o których wiemy, że będą "brzemienne w skutkach". Są "małe" decyzje i są te "wielkie", które mają wpływ na całe nasze życie.
Estera stanęła przed taką decyzją. I ciekawe, że nie miała proroctwa, objawienia, a jednak oparła się na Bogu i podjęła RYZYKO. Położyła na szali swoje życie, stanęła wiarą... i poszła do Króla. Słowa Mordochaja "może na ten dzień się urodziłaś" (parafraza), pewnie brzmiały jej w sercu jak grzmot. Tak, to był jej "Rubikon", jej moment życia, jej przeznaczenie. Wielkie zadanie, z którego wywiązała się godnie...
Jaki jest Twój "wielki moment"? Czy już wiesz po co się urodziłeś i po co Pan Cię odnalazł i umieścił w swoim Kościele? Może i w Twoim życiu jest takie zadanie, które Ty i tylko Ty możesz wykonać dla Pana? Może nie tylko masz żyć, zajmując sie codziennymi sprawami, biegając i walcząc o byt? Chociaż jeszcze tego nie widzisz, ale za rogiem może czeka na Ciebie zadanie. Może będziesz musiał podjąć ryzyko wiary, może nie będziesz "pewny", ale pójdziesz za głosem w sercu? I to będzie Twój moment życia! To będzie Twoja misja - może Rosja lub Afryka, a może modlitwa o uzdrowienie, może praca na ulicach, ewangelizacja a może... wychowanie proroka? Ważne abyś szukał ("szukajcie a znajdziecie"), ważne abyś CHCIAŁ, ważne abyś był gotów...
Za zakrętem życia czeka nas... no właśnie, nie wiesz co, ale to, czy będziesz gotowy jutro na Boże zadanie, zależy od Twojej postawy dziś. Bo nie ma nic gorszego niż minąć się z Bożym powołaniem, niż przeżyć "spokojnie" życie, a potem usłyszeć od Pana: "mogłeś być moim bohaterem"... To byłoby takie smutne...
Więc: bądź jak Estera! Bądź odważny! Miej wiarę w sercu! Wypatruj okazji! Niech przyjdzie Twój moment życia, Twoje powołanie!
Czego sobie i Wam z serca życzę, 

czwartek, 25 sierpnia 2011

O Bożej woli

O Bożej woli napisano już tomy książek i powiedziano setki kazań... A jednak zawsze gdy stajemy przed dylematem, problemem, potrzebą poznania Jego woli - znowu jesteśmy jakby na początku drogi... Znowu szukamy i wołamy. Czasem szukamy gotowych rozwiązań, wskazówek w Biblii i jako Księga Natchniona, przemawia ona do nas czasem w szczególny, jedyny, wyraźny sposób jako Słowo Rhema. Ale na ogół nie ma gotowców i każda sytuacja jest inna. A to skazuje nas na szukanie Jego woli każdego dnia i w każdej sytuacji na nowo wymuszając modlitwę i szukanie Boga... Może to dobrze, że nie ma gotowców i Bóg oczekuje od nas szukania Go na nowo każdego dnia, nie opierając się na "wczorajszym objawieniu", ale szukając Jego Łaski, Jego odpowiedzi na dziś...
Oczywiście Biblia JEST jedyną dla nas norma wiary i życia. Odpowiada na wiele pytań dotyczących człowieka i jego spraw. I nie o tym aspekcie tutaj mowa. W codziennym życiu zderzamy się z setkami sytuacji w których tak bardzo potrzebujemy Bożej rady jaką drogę wybrać. Kto z nas nie zna tego dylematu, gdy pytamy wołając w niebo "pomóż Panie, nie wiem którą drogę wybrać...". I wtedy jesteśmy zdeterminowani aby wołać, szukać, i obyśmy mieli wystarczającą determinację, by nie wstać z kolan dopóki Pan nie odpowie...
Czego sobie i Wam z serca życzę...

środa, 24 sierpnia 2011

Jeszcze raz o nauce... dla jasności...


Tak dla jasności - wyjaśniam dla pytających - nie jestem wrogiem nauki! Wręcz przeciwnie, w dobrym tego słowa znaczeniu jestem "realistą", ale sądzę, że potrzeba nam, chrześcijanom, wyważenia i przezorności, gdy nauka próbuje nam wmówić, że np: nie ma Boga, bo nie ma racjonalnego dowodu... (a kto udowodnił nieistnienie Boga? :) Potrzeba nam tez dystansu do tez "naukowych" (jak ewolucjonizm) które dziś są "powszechną wiedzą", a naprawdę są tylko i zaledwie teoriami, które można podważyć również naukowo - co tez wielu znamienitych naukowców-chrześcijan robi z powodzeniem... 


wtorek, 23 sierpnia 2011

Nauka za Biblią? A jakże!

Przeczytałem dziś w "Newsweek'u" niesamowitą i nowatorską rzecz (dla kogo nowatorską to nowatorską, dla tych co czytają Biblię - stara prawda...) Otóż naukowcy odkryli, że na początku istnienia ziemia była pokryta płaszczem wodnym, który unosił się nad ziemią, zraszał ją i nagle, osiągnąwszy tzw. "punkt krytyczny" cała ta para wodna/otoczka z wody skropliła się i z niespotykana siłą i pod wielkim ciśnieniem "runęła" w dół tworząc oceany... których wcześniej nie było. (Newsweek, 21.08.2011, str. 74).
Ha! Aż się prosi dodać "zabijając przy tym miliony istnień i niszcząc ówczesny świat". Czy to wam coś przypomina? Toż to potop! Tak, ten sam... !

W każdym wieku naukowcom wydaje się, że wszystko wiedzą... a potem, sto lat później okazuje się, że niewiele wiedzieli :) Tak jest i dziś. To co wczoraj było pewne, dziś jest przedawnione, a to co wczoraj było powszechną wiedzą dziś jest odrzucane... Te miliardy i miliony lat mogą niedługo okazać się tysiącami lat... Niemożliwe? No, zobaczymy... Tak samo niemożliwe było sto lat temu rozmawianie przez maleńkie pudełeczko z osobą na drugim krańcu ziemi... A dziś proszę - komórka za złotówkę :)
Nauka, taka dumna ze swojego "racjonalnego" (czytaj: ateistycznego) podejścia do rzeczy, jest dumna ze swoich naukowych "zdobyczy", a wciąż nie potrafi zdefiniować tak prostej rzeczy jak "myśl"...

A my chrześcijanie stoimy przed dylematem: dać się ponieść "racjonalnemu" widzeniu świata, czy wciąż wierzyć w niemożliwe, śmieszne, nieracjonalne? Bądźmy "stali, niewzruszeni (podoba mi się to słowo: NIEWZRUSZENI), pełni zapału dla Pana" - pisze Ap. Paweł. Trzeba nam dziś tego "niewzruszenia", w czasach, gdy świat staje się coraz bardziej "racjonalny" (czytaj: bezbożny), a my coraz bardziej śmieszni i głupi...
I czy wystarczy nam sił i wytrwałości by wytrwać przy tym "co dla świata głupiego"? By być głupim d;la świata, a mądrym dla Niego - Chrystusa?

Czego sobie i Wam z serca życzę
kpt JO

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

O mentalności, o nieuprzejmości...


Co zrobić, gdy Pani w okienku na poczcie jest nieuprzejma, gdy w myjni jesteś potraktowany jak głąb, gdy ponurak w urzędzie traktuje Cię jak zło konieczne? Krzyczeć? Bić? Uciekać? A może zareagować pozytywnie... Czy możemy coś zmienić?
Jeśli zareagujemy tym samym, nie różnimy się niczym od nieuprzejmej osoby, ale jeśli zareagujemy pozytywnie, to nawet jeśli nic to nie zmieni w tej nieuprzejmej osobie, to przynajmniej nasza postawa będzie miała większą wartość... Tak sądzę, a Wy?

Dygresja o polityce w Polsce...

Nikt nie ma "monopolu" na rację... to wydaje się oczywiste. Tak samo jak oczywista oczywistość, że każdy popełnia błędy, prawda? Dlaczego więc, gdy słucham polityków tak rzadko słyszę pochwały dla tzw "drugiej strony" politycznej? Dlaczego jedna strona jest tylko "biała" a druga tylko "czarna"? Przecież to odbiera wiarygodność, jeśli nie uznaje racji drugiej strony!! Nie wszystkich oczywiście, ale przynajmniej kilku... Podczas gdy nasi politycy są tacy jednobarwni i jednostronni w komentarzach. Na "prostą logikę" jeśli przyznaję "to jest dobre, a to złe" jestem bardziej wiarygodny, czyż nie? 

Początek...

Ok, to jest początek mojego bloga, video bloga... Tytuł "pastor, polityka, społeczeństwo..." sugeruje kontent oczywiście. Będę pisał i nagrywał różne refleksje o codziennych sprawach, ale szczególnie z zakresu ogólnie pojętych spraw społecznych oraz na tematy polityczne. Zawsze miałem takie "zacięcie" polityczne, o oglądając TVN24 niejednokrotnie chciałem skomentować wydarzenie.... No i oto zaczynam moje komentarze i zobaczymy jak to mi wyjdzie...
Pozdrawiam wszystkich potencjalnych czytelników i widzów...
JO