środa, 28 września 2011

"Jak żyć Panie premierze, czyli pytanie o odpowiedzialność" CZĘŚĆ 2

Czasem porównuje kraj, naród do rodziny, w której są zasady, w której są różne "interesy", pragnienia, w której każdy czegoś pragnie, o czymś marzy, i każdy czegoś oczekuje. I często trzeba nie tylko patrzeć na swoje cele, na swoje pragnienia, ale rozumieć, że potrzebujemy czasem zrezygnować ze swoich marzeń na rzecz czegoś ważniejszego. Dzieci muszą rozumieć, że rodzice nie zawsze mogą dać, rodzice muszą się starać o najważniejsze sprawy i decydować co jest dziś ważne, a co może poczekać, nawet kosztem niezadowolenia i buntu nastolatków... Podobnie jest, gdy patrzymy w kontekście zarządzania krajem, choć oczywiście to ogromne uogólnienie i uproszczenie, za co z góry przepraszam. Jednak do celów "blogowych" ten obraz może pokazać pewne zależności, napięcia i niezrozumienia. Może też - czego bardzo bym chciał - zachęcić niektórych do przemyśleń... Zapraszam do wysłuchania refleksji...
KONIEC CZĘŚCI 2

"Jak żyć Panie premierze, czyli pytanie o odpowiedzialność" CZĘŚĆ 1

Może jestem nienormalny, ale często współczuje rządzącym... I to niezależnie kto rządzi: PiS, PO, SLD czy AWS. Bo pomyślcie: każdy czegoś od nich chce, każdy czegoś żąda, każdemu się wydaje, że "oni" powinni dać. Mało tego, cokolwiek robią władze - lokalne czy centralne - zawsze będzie źle w oczach ludzi, w oczach opozycji. Zawsze będą atakowani o nieudolność, złe wydawanie pieniędzy, złe rządy. Z definicji opozycja MUSI być na "nie" we wszystkim. I z definicji wielu zawsze będzie niezadowolonych, bo zawsze będą biedni, nie radzący sobie, ubodzy i nieszczęśliwi a najłatwiej wtedy jest oskarżyć rząd, no bo kto przy zdrowych zmysłach przyznałby "tak, to moja wina, źle rozdysponowałem pieniędzmi, źle szukam pracy, jestem niezaradny..."? Każdy szuka winy poza sobą! I kto wychodzi na ulice protestować? Przecież nie ci co sobie radzą i są zadowoleni, pracują i zbierają owoce pracy, ale niezadowoleni.
Najśmieszniejsze dla mnie jest to, że tak wielu, tak często, tak naiwnie daje się nabrać obiecującym przed wyborami - i to niezależnie kto rządzi - PiS, czy PO. Ludzie zdają się wierzyć, że ten co dziś nic nie może (bo nie jest u władzy) ma jakąś czarodziejską moc i gdy dojdzie do władzy to nie będzie biednych, nie będzie niezadowolonych i kraj popłynie w stronę wiecznej szczęśliwości... A przecież wiadomo, że będzie tak samo, będą te same problemy, te same nierozwiązane sprawy, które potrzebują czasu... Jeśli ktoś wierzy, że "nowa władza" - obojętnie PO czy PiS, czy inna - ma cudowne rozwiązanie, to albo jest nieprawdopodobnie naiwny, albo - proszę o wybaczenie - głupi.
Za chwilę zmieni się rząd i gwarantuję każdemu, gotów jestem się założyć o dowolną kwotę, że i tak będą strajki, protesty, niezadowoleni, biedni, nieradzący sobie. I tak będzie można wykazać wiele błędów, niedociągnięć, postawić tego czy innego niezadowolonego hodowcę papryki, który powie kilka cierpkich słów pod kierunkiem rządu... Można będzie zrobić program o dziurawych drogach, ubóstwie w rodzinach wielodzietnych, złych kontraktach, nietrafnych decyzjach... I każdy kto myśli że jakakolwiek "opcja polityczna" ma monopol na rację lub rozwiązanie idealne, jest albo... no, ale to już państwo wiecie :)
J.F.Kennedy, prezydent USA, w czasie swojej mowy inauguracyjnej powiedział: "nie pytaj co kraj może zrobić dla Ciebie, spytaj co Ty możesz zrobić dla kraju". Wierzę, że dziś jak nigdy w historii potrzeba nam takiego spojrzenia, takiej postawy. Potrzeba nam mądrej krytyki, a nie politykierstwa i krytykanctwa dla samej idei wygrania wyborów! Potrzeba nam zdrowego rozsądku, zgody ponad podziałami, bo czasy są trudne i Polska ma szansę jak nigdy w historii wypłynąć na "szerokie wody"!!
I jeśli będziemy ze sobą głupio walczyć, atakować wszystko co z innej opcji, niszczyć przeciwników politycznych zamiast współpracować, wojować zamiast szukać kompromisu, to może być tak, że nowy "rok 1939" zastanie nas znowu nieprzygotowanych, i zmarnujemy szansę, którą właśnie daje nam Bóg.
Więc apeluję: bądźmy ludźmi kompromisu! Szukajmy pozytywów! Doceniajmy także tych co robią błędy, ale starają się, pracują przecież! I choć wiem, że w naszym kraju ten co krytykuje jest normalny, a ten co chwali jest głupcem - jestem gotów być głupcem dla wielu, by przekonać choćby kilku narzekających...
Pozdrawiam
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

sobota, 24 września 2011

Bohater czy tchórz - wybór zależy od Ciebie

Miałem dziś przywilej - mówię to bez cienia kokieterii - mieć wykłady "rekolekcyjne" :) dla parafii/zboru w Skawinie, która właśnie jest w trakcie "weekendu zborowego" - wyjazdu rekolekcyjnego. Mówiłem o księdze Estery, próbując raz jeszcze odkryć bogactwo i piękno przykładu jakim jest dla nas ta zwykła, prosta dziewczyna, która stanęła przed niezwykłym wyzwaniem i zaryzykowała życie by uratować naród...
Czym jest bohaterstwo? Czy bohaterem człowiek się rodzi, czy staje w chwili trudnej? Czy dorasta w trakcie wyzwania, czy ma lub nie ma tego w genach?
Gdy myślę o młodzieży, dzieciach, którzy w powstaniu Warszawskim walczyli z poświęceniem jak mali bohaterowie, to zadaję sobie pytanie: czy to była taka bohaterska młodzież, czy "dorośli" do bohaterstwa bo wymagał od nich tego moment? Czy nasza młodzież dziś, wychowana w cieplarnianych warunkach, w systemie gdzie wszystkim wszystko się "należy", w czasach gdy króluje (choć to już chyba - na szczęście przeszłość!) tzw. "wychowanie bezstresowe", i młody człowiek może "wyklinać" bezkarnie policjanta na ulicy, czy w takich czasach taka młodzież stanęła by na wysokości zadania, gdyby przyszło dziś walczyć o ojczyznę?
Jedni mówią: "nie, to jest beznadziejna, leniwa, wychowana przez telewizję młodzież, która nie kiwnęłaby palcem...". Inni mówią: "gdyby przyszły chwile złe, czasy zmieniłyby młodzież, okoliczności sprawiłyby, że ta nonszalancka młodzież byłaby tak samo bohaterska dziś..."
Jaka jest prawda? Obyśmy się nigdy nie dowiedzieli, ale pewnie jak zawsze leży po środku...
Estera było bohaterem "z przypadku". Ale wywiązała się wspaniale!
A Twoje i moje życie, jakie jest? Czy to życie człowieka unikającego za wszelką cenę wyzwań, wołającego od rana "Panie ratuj", uciekającego od "krzyża", czy jest to życie przygody i wiary że za rogiem czeka mnie szansa...? Możesz albo "przeczołgać" się przez życie, unikając zbytniego przemęczenia i stresu, lub wyjść naprzeciw przeciwnościom wyczekując z wiarą Bożej ingerencji, wyczekując przygody, wyczekując z nadzieją "wielkich" rzeczy! To zależy od nas. To zależy od Ciebie.
Może za rogiem czeka Cię wyzwanie takie jak Estery, co wtedy zrobisz? Uciekniesz? Powiesz "bylebym ja ocalał", czy będziesz bohaterem?
Pozdrawiam...

czwartek, 22 września 2011

Nuda - słowo "wytrych" i przekleństwo współczesnego świata... CZĘŚĆ II

‎"To nie krytyk się liczy, ani człowiek, który wskazuje, jak potyka się silny mężczyzna albo gdzie wykonawca czynu mógł zrobić to lepiej. Uznanie należy się temu, kto rzeczywiści jest na arenie; czyją twarz szpeci kurz, pot i krew; kto mężnie podejmuje wysiłek; kto myli się i zawodzi raz po raz; kto zna wielki entuzjazm, wielkie oddanie i poświęca się wartościowemu celowi; kto w najlepszym razie poznaje na koniec triumf wielkiego dokonania; i kto w najgorszym razie, jeśli zawiedzie, przynajmniej podejmuje wielkie ryzyko, by nie przypadło mu miejsce z tymi zimnymi i bojaźliwymi duszami, które nie znają ani zwycięstwa, ani porażki" (T. Roosvelt) 
Piękne, czyż nie?? Znaczy cytat, ma się rozumieć... :) A zdjęcie też lubię... Ludzie pracy! 

Nuda - słowo "wytrych" i przekleństwo współczesnego świata...

Za wszelką cenę szukamy ekscytacji. Chcemy się bać, chcemy adrenaliny, chcemy ciągłej podniety... Chcemy by życie było "ciekawe", by świat dostarczał nam rozrywki, by partie były idealne i kampania wyborcza nie nudna. Nie chcemy się nudzić (czytaj: ciężko i wytrwale pracować, być "wiernym w małym", powoli dochodzić do celu...) Chcemy zmian i doznań, chcemy mieć... I najlepiej - jak śpiewał F. Mercury - "I want it all, and I want it now!" - wszystko i teraz!
Taki jest dziś świat - pogoń za nową ekscytacją jest celem i motywacją....
A tu wokół nas normalne życie, ciężka praca, dorabianie się powoli. I Pan Bóg, który uśmiecha się z  nieba i mówi "powoli, chłopie, jeszcze musisz się wiele nauczyć, bądź cierpliwy, wytrwały, systematyczny, wierny, pokorny..." Ale świat nie chce się uczyć powoli, a już na pewno nie pokory. Wszechmocni posiadacze pilota, siedzący na kanapie, popijający piwo mogą w każdej chwili zmienić przecież kanał! I takie też ma być życie - na pilota... Tylko niestety nie możemy tak zmienić siebie pilotem...
Potrzebujemy dziś wytrwałych, ciężko pracujących ludzi, wiernych w małym, oddanych mrówczej pracy. Doznania, przeżycia, są fajną rzeczą, ale nie są podstawą życia, ale pięknym dodatkiem. Dziś potrzebujemy pozytywistycznej postawy i zrozumienia, że Polska, nasze rodziny, nasze Kościoły, potrzebują wiernych, oddanych ludzi, gotowych budować fundamenty dla przyszłych pokoleń, a nie tylko szukać rozrywki dla siebie.
Życie to może być wielka przygoda, jeśli nauczymy się cieszyć z małych rzeczy, jeśli praca będzie wykonywana sumiennie, jeśli nie będziemy egoistami szukającymi ekscytacji, ale obowiązkowymi ludźmi, których życie jest wzorem dla innych. Wtedy będziemy mogli z dumą patrzeć wstecz i z nadzieja w przyszłość.
Myślę, że tak myślał Jozue, człowiek pasji, ciężkiej pracy, wierności i oddania, gdy mówił: "ja i dom mój służyć będziemy Panu". Tak myślę... :)

wtorek, 20 września 2011

Czy Bóg jest politykiem?

Polityka a Bóg. To ciekawe zagadnienie, które próbowano rozważać już na tysiące sposobów. Mamy w historii przykładów wiele, gdy w polityce powoływano się na Boga. Co z tego wyszło? Ano wielka klęska w większości wypadków... Podobnie było gdy jakiś Kościół próbował mieszać się do polityki i stawać po jakiejś ze stron - zwykle tracił na tym zarówno autorytet Kościoła jak i Ewangelia.
W naszym kraju co rusz mamy tego przykłady. Raz na jakiś czas słyszymy jak ten czy tamten kaznodzieja gromi jakąś partię, polityka, ruch społeczny, czasem grożąc nawet ogniem piekielnym...
Jednakże tematu tego nie można potraktować tak powierzchownie, jest tu wiele "odcieni". Powiedzieć "Kościół jest neutrealny politycznie" to jest jednak pewne uogólnienie, bo przecież Kościół ma prawo wypowiadać się w kwestiach moralnych, w kwestiach wartości, a te często wiążą się z polityką.
Z drugiej strony wiele z tych kwestii nie podlega rozwiązaniom prawnym, ale pozostają w indywidualnej przestrzeni moralnej (np. kłamstwo, chyba, że dotyczy kwestii związanych prawem). No i czy wypowiadanie się w kwestii moralnej jest wchodzeniem w politykę? Myślę, że wiele zależy od sposobu artykułowania tych zagadnień. Tu potrzeba wiele mądrości, aby nie zostać - będąc pastorem, księdzem - posądzonym o stronniczość, czy nawet o nadużywanie kazalnicy do głoszenia własnych poglądów politycznych.
Myślę, że jest też istotne co rozumiemy przez słowo Kościół: jeśli rozumiemy Kościół jako rodzinę wiernych, to oczywiste jest, że niektórzy z nich będą politykami :) Ale jeśli myślimy o Przełożonych Kościoła, o nauczaniu z kazalnicy, to bezspornie jest ona zarezerwowana dla nauczania o Ewangelii, wartościach Ewangelii, dla budowania Kościoła, zachęty i głoszenia Bożego Słowa. Czasem może to ocierać się o kwestie polityczne, ale publicznie - jak mniemam - duchowni i kaznodzieje Kościoła nie powinni stawiać się po żadnej ze stron politycznych, żadnej z partii. Powinni zawsze stać i wyrażać to, po stronie Chrystusa, Ewangelii, rozumiejąc, że ludzie, którzy ich słuchają mogą być z różnych grup politycznych i jak najbardziej maja prawo do poglądów politycznych. Czasem innych niż pastor czy proboszcz... I nawet jeśli to czasem jest, czy BYWA zbieżne z poglądami jednej z partii, to wcale nie znaczy, że należy ją w całej rozciągłości popierać czy polecać. Bo partie jak to partie - dziś maja takie stanowisko, jutro inne. Dziś wydają się krystaliczne - jutro mogą okazać się pełne korupcji lub błędów, bo przecież tam są tylko ludzie... A ci "TYLKO LUDZIE" SĄ WSZĘDZIE!
Dlatego należy być dla Chrystusa, za Chrystusem, głosić Chrystusa, powołując się na Boże Słowo. Szczególnie dotyczy to głoszących Słowo z kazalnicy, którzy powinni skupiać się na wywyższaniu Pana Jezusa. Wtedy niezależnie od tego kto będzie rządził Polską - będziemy po właściwej stronie i będziemy mogli z czystym sumieniem błogosławić rządzących - tych dobrych i tych w naszych oczach złych - tak, jak nas uczy Biblia :)
Tak sądzę, a wy?

sobota, 17 września 2011

"Zdrowy rozsądek, to jedyna sensowna ideologia"... Tak, zwłaszcza w Polsce

Powyższy cytat pochodzi z felietonu Tomasza Jastruna (Obok J.Giedroycia, jeden z autorów "Kultury" paryskiej) i podpisuję się pod nim "obiema rękami"! Bo cóż nam po szansach Polski, chyba największych w naszej historii, nie licząc XVI wieku, jeśli skaczemy sobie nawzajem do oczu? Cóż nam po czasach pokoju, szansach na budowanie dobrobytu i bezpieczeństwa Polski, jeśli dominują w nas strachy z przeszłości przed "niemcami i ruskimi", którzy - w wyobraźni niektórych polityków i Polaków - nic nie robią całymi dniami, tylko knują jak tu pozbawić Polskę suwerenności, jak nas zniewolić i odebrać nam ziemię? Co nam po możliwościach, które dała nam historia i Łaska Boża, jeśli stajemy się sami dla siebie wrogami?
Jest mi tak jakoś smutno, gdy widzę jak moje biedna Polska jest rozszarpywana na pół przez kompleksy, obawy, i domniemane niebezpieczeństwa... Czy na pewno wszystko musi być "czarne lub białe"?
Potrzeba nam dziś "pracy u podstaw", takiej pozytywistycznej postawy pracy, aby budować, budować, budować. Potrzeba nam zgody i kompromisu między Polakami, partiami, szukania tego co łączy, nie tego co dzieli, abyśmy nie zmarnowali szans, które dziś mamy!
Nie wiadomo przecież, jak długo jeszcze da nam historia cieszyć się pokojem i bezpieczeństwem, dlatego musimy wykorzystać czas, póki jest nam dany, zamiast "skakać sobie do oczu", oskarżając o obcą agenturę, i różne niecne zbrodnie ze zdrada Polski włącznie...
Gdy myślę o Polsce, o tym ile szans zmarnowaliśmy przez kłótnie między sobą... Gdybyśmy od początku 1918 roku byli zdolni do zjednoczonego wysiłku, może w 1939 nie bylibyśmy tacy całkiem bezbronni? Może gdybyśmy poświęcili więcej czasu na pracę, modernizację armii, a mniej na przewroty państwowe i manifesty,  może bylibyśmy lepiej przygotowani do wojny, kto wie?
Zdrowy rozsądek to towar jakże deficytowy w naszym pięknym kraju. Ale cóż, gdy na scenę polskiego życia publicznego wchodzą emocje - trudno z nimi dyskutować. Jeśli ktoś jest po prostu przekonany, i myśli kategoriami typu: "nie interesują mnie fakty, ja swoje wiem", to nic nie pomoże nawet argument "czarno na białym", nie pomogą żadne dowody, rozmowa, bo brak zwykłego zdrowego rozsądku...
Niektórzy nie mogą chyba żyć bez wroga wewnątrz i na zewnątrz. Nie potrafią po prostu uwierzyć, że ktoś (np. Rosjanin czy Niemiec, ba, nawet rywal z innej partii) może po prostu chcieć zrobić dobry interes, znaleźć kompromisowe rozwiązanie, i nie chce nas oszukać! Przecież "oni" zawsze chcą nas zniszczyć i oszukać! Czy ktoś oprócz nas może być.... hmmmm prawy i uczciwy??!!
Ale jeśli w USA są dziś ciągle tacy, którzy wierzą szczerze, że lądowanie na księżycu było mistyfikacją, to "sztuczna mgła" nie jest już takim ewenementem, czyż nie?
Pozdrawiam... :)

środa, 14 września 2011

Czy Polska się "wali" i czy będzie wojna w Europie :)

Zadziwia mnie zawsze gdy słucham jak politycy robią "z igły widły" i jak genialnie potrafią... nie to złe słowo - jak idiotycznie czasem próbują wykorzystać co się tylko da do kampanii, do reklamy siebie lub swojej idei, wszystko wyolbrzymiając do niebotycznych rozmiarów! Czasem chyba bez zastanawiania się czy to ma sens czy nie!
Oto słyszę w TV, w spocie wyborczym, że "miliony Polaków cierpią głód..." i zmienić to może tylko jedna partia, to zastanawiam się czy żyję na pewno w tym samym kraju co twórca tego spotu i czy ten ktoś na pewno pomyślał zanim to napisał... Czy są ludzie żyjący biednie w tym kraju - oczywiście, jak w każdym! Czy są obszary biedy w Polsce - oczywiście, tak jak w USA, Japonii, Brytanii i setce innych krajów! Czy potrzebujemy coś zmieniać w Polsce - oczywiście. Ale czy koniecznie trzeba tak uogólniać i pisać, że tylko jedna partia jest rozwiązaniem? Nie sądzę... To nielogiczne, jednostronne, wyolbrzymione i tendencyjne - niewiarygodne.
Inny polityk mówił, że Polska straciła suwerenność, jesteśmy na skraju tragedii i katastrofy.... I znowu pytam siebie czy żyję na pewno w tym samym kraju co autor tych słów. Czy jesteśmy w ciężkiej sytuacji - oczywiście, tak jak większość Europy i świata dziś. Czy należy działać, reformować finanse Państwa, oszczędzać - oczywiście! Ale czy to oznacza katastrofę Państwa? Chyba jednak nie... Czy musimy się liczyć z opinią międzynarodową i będąc w Unii liczyć się ze zdaniem jej innych członków - jasna sprawa. Tak jak wszystkie pozostałe Państwa, które chcąc być we wspólnym stowarzyszeniu, poddają się sobie nawzajem i liczą się ze zdaniem innych. Ale czy to oznacza utratę suwerenności - śmiem twierdzić, że do tego jeszcze daleko...
Dziś usłyszałem, że obecne problemy Europy mogą się skończyć wojną... No cóż, pomijając fakt, że osobista opinia i ostrzeżenie ministra finansów może i jest uzasadnione, ale czy na pewno należy mówić to publicznie wprowadzając popłoch i strasząc? Nie jestem pewien...
Byliśmy "zieloną wyspą" wzrostu gospodarczego w czasach kryzysu, to prawda. Ale czy oznacza to, że zawdzięczamy to tylko jednej ekipie, która może się tym chwalić jak swoim osiągnięciem? Wątpię, gdyż była to zasługa wielu ekip i wielu splotów wydarzeń...
Jakże potrzeba nam w Polsce dystansu do siebie, wyważenia w wyrażaniu opinii, rozsądku w głoszeniu "prawd". "ZDROWY BALANS" - tego nam potrzeba. Zdrowy rozsądek - to towar deficytowy i potrzebny w polityce.
No cóż, jest tylko jeden problem: zdrowy rozsądek jest nudny, nie medialny (bo nie ma sensacji do pokazania), "praca u podstaw" jest nudna i niemedialna. Zdrowy balans - tego nie sprzeda się w TV... I może tu jest "pies pogrzebany"?
Szkoda...

wtorek, 13 września 2011

Jeszcze o małżeństwie, czyli temat rzeka...

Ktoś zadał mi pytanie "jak wielkie znaczenie dla małżeństwa dobranie charakterów, czy może być tak, że różnica charakterów wyklucza szczęśliwe małżeństwo?"
Temat ciężki :) Trochę tu psychologii, trochę zdrowego rozsądku. Kilka razy napotykałem młodych, którzy mówili przed ślubem wspaniałe rzeczy, nie chcieli słuchać ani rad, ani głosu rozsądku, a w rok potem nie mogli na siebie patrzeć...
Charakter jest ważny, dobór charakterów może zaoszczędzić wielu problemów i kłopotów, ale nawet najlepiej "dobrana" para bez wytrwałości, kompromisu i pracy nie pokona przeszkód, które zawsze się pojawiają wcześniej czy później. A z kolei nawet największa różnica charakterów (wiem coś o tym :), jeśli jest połączona z pracą, szukaniem kompromisu i wybaczaniem sobie nawzajem prowadzi do przemiany i sukcesu. Najważniejsze to rozumieć, że miłość należy pielęgnować, troszczyć się o nią, pracować nad nią, aby się nie zachwaściła... I rozumieć tak naprawdę co robimy, gdy stoimy przed ołtarzem i ślubujemy sobie wierność (poprzedni mój wpis).
Przyznaję, czasem to ciężka praca :) Nie zawsze jest łatwo rozumieć się nawzajem, przebaczać i dawać sobie wciąż "drugą szansę". Czasem emocje są tak intensywne, że wydaje się niemożliwym aby iść dalej. Trzeba to przetrwać, umieć spojrzeć z większej perspektywy, nabrać dystansu do siebie i małżonka/ki. To nie łatwe, ale MOŻLIWE, jeśli się chce - właśnie to CHCE, jest tu kluczowe :) Wszystko zaczyna się od tego aby CHCIEĆ!
I to CHCĘ lub NIE CHCĘ to także jest decyzja, która nie powinna być podejmowana w emocjach, ale powinna być świadomą decyzją "na dobre i na złe"...
A najważniejsze, to pozwolić Bogu aby pomógł - On tego CHCE bardziej niż my :)
Pozdrawiam

sobota, 10 września 2011

Miłość? A co to takiego?

Byłem na ślubie (który sam udzielałem...) i jak zawsze w takich momentach myślałem o trwałości małżeństwa w XXI wieku. W Polsce w 2010 roku rozwiodło się 65000 par, z tego 80% w mniej niż 7 lat po ślubie... Jaki z tego morał/wniosek?
Są dwa. Przynajmniej ja widzę dwa:
Po pierwsze młodzi nie rozumieją czym jest miłość. Myślą, że miłość to jakieś tajemnicze "uczucie". Opierają swój związek na tym tajemniczym "uczuciu", i gdy ono mija, lub zmienia swa postać - mówią: "ona/on mnie już nie kocha, ja go/jej już nie kocham" i chcą się rozejść. Gdzie tkwi problem? Ano problem w tym, że miłość to nie uczucie - choć jest ono częścią miłości - ale POSTAWA, ZOBOWIĄZANIE, DECYZJA. Miłość to decyzja, którą ślubujemy przed ołtarzem "na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, szczęściu i nieszczęściu". Nie ma tam klauzuli typu "jak coś się zmieni lub jak ona przytyje, albo jak znajdę inną, ładniejszą to...". I jeśli rozumiemy czym jest miłość - decyzją na całe życie - będziemy wierni gdy przychodzi to ZŁE. Ale jeśli dla nas miłość to uczucie, albo jeszcze gorzej - seks, to porażka gwarantowana. Bo gdy przychodzi "normalne" życie, to w którym nagle ważne jest kto zrobi zakupy, kto posprząta itp itd - wychodzi na jaw nasza gorsza część i potrzeba czegoś więcej niż "uczucie" aby przetrwać...
Po drugie młodzi nie rozumieją że tzw. "szczęśliwe małżeństwo" to nie jest DAR który spada z nieba, ale OWOC CIĘŻKIEJ PRACY. Nikt nie staje się wspaniałym pilotem po ukończeniu kilkutygodniowego kursu, nikt nie staje się kierowcą rajdowym po uzyskaniu prawa jazdy, nikt nie staje się mistrzem świata w biegach po tygodniu treningu - zgadza się? Więc dlaczego zakładamy, że bez pracy nad sobą uda nam się stworzyć udane, szczęśliwe małżeństwo? Samo przyjdzie? Nie drodzy, samo nie przyjdzie, trzeba na nie zapracować!!! Trzeba wysiłku i wytrwałości, zaparcia się siebie i wielu kompromisów, porażek i zwycięstw, aby zbudować udany, rozumiejący się związek, który daje szczęście obu stronom.
Przyznaję, jednym jest łatwiej, bo otrzymali lepsze wychowanie, bo mieli wspaniały wzór w rodzinach. Innym jest trudniej bo różnice charakterów są większe, ale zawsze, ZAWSZE potrzeba PRACY i WYSIŁKU, aby zbudować szczęśliwy związek - szczęśliwe małżeństwo.
Dziś z serca życzę tego tej parze, której właśnie udzieliłem ślubu: Chrisowi i Oli. I wołam w modlitwie do Boga, aby pomógł im pracować wytrwale nad swoim domem, by mogli być szczęśliwi. I wierzę, że Bóg, który prawdziwie jest Twórcą instytucji małżeństwa, jest zawsze gotów wesprzeć i pomóc - trzeba tylko do Niego zawołać. Wiem to z 23 letniej praktyki mojego - czasem trudnego w budowie :) - ale szczęśliwego małżeństwa, które choć przeszło swoje burze - przetrwało, zyskało, staje się coraz lepsze i piękniejsze z dnia na dzień. Za co jestem wdzięczny Bogu i mojej kochanej żonie, Basi... :)

środa, 7 września 2011

Media w XXI wieku, co my tu mamy...

Właśnie czytam jubileuszowe wydanie "Newsweek"a (a niech to, znowu "Newsweek"!) na 10-cio lecie i rozmyślam nad istotą mediów w naszych czasach. Dwieście lat temu, gdy media zaczynały swoją "karierę" w Anglii, były dostępne tylko dla elity i stanowiły źródło informacji, często spóźnionych (z racji odległości) i były raczej "raportowaniem" wydarzeń niż ich komentarzem (patrz: http://www.intermedio21.com/). Dziś media stały się nie tylko informacyjne, nie tylko "raportują" wydarzenia, ale często mają wpływ na ich tworzenie. W dobie elekroniki, dostępu do informacji, gdy każdy może "kliknąć" dowolny termin w internecie, bez jakiejkowiek cenzury, wszyscy jesteśmy "pod wpływem" tego co słyszymy, czytamy w mediach - wszyscy, choć w różnym stopniu...
Nawet Ci, którzy twierdzą, że nie oglądają plityki w TV, lub nie czytają gazet, są pod wpływem wszechogarniającego nas szumu medialnego. Nawet jeśli nie są bezpośrednio obserwatorami TV, to słyszą to co inni oglądają, dowiadują się o tym co media piszą i produkują, więc SĄ pod wpływem mediów, czy tego chcą czy nie, czy sobie z tego zdają sprawę czy nie. A to kształtuje nasze spojrzenie na świat i codzienność.
To wszystko stawia media w niezwykle uprzywilejowanej pozycji: nie tylko informują, ale także, a może przede wszystkim, podając informację w PEWIEN OKREŚLONY SPOSÓB I FORMIE (bo śmiem twierdzić, że tzw. obiektywne przedstawienie sprawy jest niezmiernie rzadkie i trudne) już podają, świadomie lub podświadomie jej INTERPRETACJĘ. A jeśli dodamy do tego fakt, że nasze społeczeństwo w większości jest bierne, wygodne i ma niewiele informacji zdobywanej samodzielnie, niewiele czyta (statystyczny Polak czyta pół książki na 2 lata!) i niewiele "wie" o otaczającym świecie z własnego doświadczenia (np. studia, książki, podróże), to otrzymujemy ludzi niesamowicie podatnych na podane gotowe informacje i ich podaną gotową interpretację.
Czy to musi być złe? Nie, jeśli media starają się podawać interpretację w miarę obiektywną, ale czy tak jest - pozostawiam Państwu do oceny...
Niemniej, mamy oto społeczeństwo ZDANE na medialną dyktaturę. Media stanowią nie tylko IV władzę, ale także, mając niesamowitą siłę oddziaływania, wpływu - po prostu mogą kreować wydarzenia, reakcje, poddawać rozwiązania, jątrzyć lub łagodzić, zaogniać lub proweadzić do kompromisu. Najlepszym przykładem jest polityka, gdzie widać jak politycy boją się mediów, drżą przed złym P.R.-em, zrobią wszystko by redaktor "dobrze o nich napisał" - i to jest właśnie władza mediów...
Niestety media, z założenia dążące do większej oglądalności, znając "gusty i poziom" społeczeństwa, będą szukać sensacji, która "podwyższy" zainteresowanie/oglądalność/czytelnictwo. To stawia media w niebezpiecznym miejscu, gdzie potrzeba wielkiej samodyscypliny i uczciwości, aby np. nie szukać na siłę sensacji, tam gdzie jej nie ma, nie pisać o czymś co jest "wydumanym" problemem i nie zaogniać i tak już zaognionego konfliktu między partiami...
Gdy słucham redaktora mojej ulubionej stacji informacyjnej, jak pyta "nie sądzi Pan, że Pana oponent Pana obraża i co Pan na to, pozostawi Pan to bez rerakcji?" To jestem po prostu oburzony... Takie zaognianie nie rprowadzi do niczego dobrego...
Więc, konkludując (jakie ładne słowo..), media są postawione w miejscu wielkiej władzy nad sumieniami, miejscu olbrzymiej odpowiedzialności i należy sobie tylko życzyć byśmy mieli jak najwięcej uczciwych i honorowych redaktorów/rki... Oby, bo w przeciwnym razie świat wokół stanie się w końcu jednym wielkim teatrem medialnym, gdzie nic już nie będzie prawdziwe...
Pozdrawiam ciepło...

sobota, 3 września 2011

Dla Herodota... jeszcze o krytykanctwie i naturze Polaków... Subiektywna próba syntezy.

Jeden z moich, chciałbym powiedzieć i mieć nadzieję - stałych czytelników zwrócił mi uwagę na fakt iż ciekawa byłaby próba odpowiedzi na pytanie "dlaczego" w Polsce mamy tyle krytykanctwa, a tak mało zrozumienia dla drugiej strony. Obiecałem Mu, że choć to "temat rzeka" i nie sposób go wyczerpać w krótkiej refleksji, spróbuję  przyjrzeć się tematowi...
Dlaczego jesteśmy krytykantami? Dlaczego jesteśmy tak kłótliwi jako Polacy? Dlaczego tak prędko krytykujemy a tak niewiele w nas chęci kompromisu? Szczególnie widać to w polityce, gdzie "druga strona" po prostu z założenia "nie może mieć ani odrobiny racji"... tak, niestety...
Gdy myślę o tym problemie, to odpowiedź (moją subiektywną) podzieliłbym na kilka części:
- Po pierwsze, natura człowieka jest taka, że łatwiej jest skrytykować niż pomóc. Jesteśmy z natury trochę egoistami, nasze pragnienia i dążenia są skierowane bardziej na "nas" niż altruistycznie na "innych". To sprawia, że mamy skłonność skrytykować to co nie "nasze", to co jest "poza nami". Jeśli stoimy "z boku" i obserwujemy jakąś. powiedzmy, budowę, to często można zaobserwować takie komentarze: "ciekawe jak długo ta droga wytrzyma", "pewnie kontrakt sprzedali", "a czemu budują w dzień, w nocy trzeba", "na pewno za rok będą poprawiać znowu bo się rozwali". Pytam nieraz siebie słysząc takie komentarze, dlaczego nikt, albo prawie nikt nie powie: "jak to dobrze, że coś dobrego się dzieje...". I myślę, że pierwsza część odpowiedzi jest taka, że w naturze człowieka jest krytykować... tak myślę...
- Po drugie, jako Polacy przeszliśmy w historii przez wiele okresów w których byliśmy pod władzą "innych". Najpierw zabory, potem wojna i okupacja, potem tzw. "ruscy" i komuniści. To nas przyzwyczaiło, wypracowało w nas taki mechanizm, że są ci "oni", którym należy się przeciwstawiać, władza, która jest od "nich", władza, która jest zła i należy ją przechytrzyć (Polskie "kombinatorstwo" - w jęz. angielskim nawet nie ma takiego słowa!), należy jej się buntować należy ją krytykować itp itd. I jako Polacy "wypiliśmy z mlekiem matki" postawę buntu, krytyki i oporu. Jesteśmy narodem wojowników, tych co "potrafią" tam gdzie nikt inny nie potrafi (patrz wydarzenia i bitwy II wojny: Wizna, Westerplatte, Monte Casino, Narvik, Tobruk, Bitwa o Anglię- "jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak niewielu...", itp itd), jesteśmy narodem niezwykle utalentowanych i inteligentnych "fajterów", którzy świetni w partyzantce, w bitwie, w rozwiązywaniu problemów, w pozytywnie rozumianym "kombinowaniu" (znajdowaniu niekonwencjonalnych rozwiązań w różnych dziedzinach od ekonomi poprzez biznes aż do dziedzin nauki) ale w czasach pokoju jest nam trudno się odnaleźć... Umiemy walczyć i kontrować, ale nie nauczyliśmy się jeszcze demokracji (którą inne kraje mają setki lat, a my dopiero 20), nie umiemy przyjmować nawet konstruktywnej krytyki, bierzemy czyjeś "inne zdanie" bardzo osobiście, jako "wrogą" postawę i chcemy z nią "walczyć" zamiast próbować się czegoś nauczyć i szukać kompromisu. Ciężko nam jest ustąpić, nie mówiąc już o próbie zobaczenia racji "drugiej strony" i szukania środka.
- Po trzecie, co wiąże się z drugim i pierwszym, jesteśmy w procesie, który inne kraje przechodziły setki lat. Mam na myśli proces zmiany mentalności na "demokratyczną", na orientację wspólnotową zamiast indywidualnej, na myślenie bardziej kategoriami państwowymi niż osobistymi, rozumienia, że tzw. państwo to "my", dobro państwa to dobro moje. I jeśli wymagam od państwa, najpierw muszę wymagać od siebie. Niestety w naszym kraju pokutuje takie myślenie o państwie jako o jakimś "urzędzie", którego obowiązek to "dawać mi". Postawa wyciągniętej ręki, postawa roszczeniowa, jest bardziej niż widoczna w kraju gdzie nie jest ważne czy np. byłem ubezpieczony, czy buduje dom z naruszeniem przepisów - gdy była powódź państwo ma mi dać i koniec.
Będąc wielokrotnie w Anglii mam możliwość obserwować społeczeństwo mające za sobą wiele lat myślenia demokratycznego, państwowego, obywatelskiego, gdzie opozycja przyznaje często rację rządowi. Ba, często współpracuje z rządem! Obywateli, którzy rozumieją dobro państwa jako dobro wspólne i nie "boją" się czasem stracić na korzyść państwa, bo rozumieją. Gdy myślę o Japończykach, którzy tak pięknie zachowują się po katastrofie elektrowni: np. starsi emeryci postanawiają dobrowolnie iść pracować w rejonie skażonym, skazując się na śmierć "dla dobra innych i kraju", cały kraj ogranicza wydatki,  ludzie dobrowolnie rezygnują z części wypłaty, wpłacając na konta rządowe, aby "państwo miało więcej pieniędzy na odbudowę" - to myślę sobie jak wiele jeszcze musimy się nauczyć...
W tej argumentacji nie sposób pominąć aspektu mentalności ewangelicznej - chrześcijańskiej, która pomaga w tym procesie. Wartości Biblijne, chrześcijańskie, są kluczem do zmiany myślenia i postawy człowieka. Rozumienie i wierność tym wartościom, poddanie się Bogu i szukanie Jego Prawdy sprawia, że człowiek JEST bardziej skłonny do kompromisu i rozumienia innych...
Mam jednak nadzieję, że nauczymy się. :) Jestem dobrej myśli bo widzę zmiany w naszym kraju i proces zmiany naszej mentalności. Cieszę się, że nasze młode pokolenie coraz częściej jest - w co wierzę z serca - bardziej "europejskie", otwarte, uprzejme i zdolne do kompromisu. Chcę w to wierzyć z całego serca...
No cóż, ta próba odpowiedzi jest na pewno subiektywna i nie wyczerpuje tematu, ale jednakże jest "próbą" i pokornie proszę o jej docenienie... :)
Pozdrawiam ciepło

czwartek, 1 września 2011

Jak ten czas leci...

Czy macie czasem wrażenie, że czas coraz szybciej biegnie? Że kiedyś, gdy byłem w liceum godzina, dzień, miesiąc dłużył się niemiłosiernie, a dziś lata lecą tak szybko, że tracę rachubę?
Taaak, to oczywiście subiektywne wrażenie...
Patrząc wstecz, widzimy jak zmienia się świat, bliscy, a najbardziej jak zmieniają się nasze dzieci :) Mój syn był dziś pierwszy dzień w liceum, a jeszcze "wczoraj" bawiłem się z nim w piaskownicy... Panta rei, mawiali grecy, wszystko płynie, zmienia się...
To przemijanie uświadamia nam na nowo kruchość nas samych i zmusza do refleksji co tak naprawdę jest w życiu ważne, co jest trwałe, co nieprzemijające i warte naszej "inwestycji". Czy już zadałeś/łaś sobie to pytanie drogi czytelniku/czko? Czy już wiesz w co warto, w co chcesz zainwestować swoje życie? To ważne pytanie, zwłaszcza gdy doświadczamy zmiany, przemijania, gdy widzimy jak czas nam "przecieka" między ważnymi zajęciami, gdy zabiegani zatrzymamy się na chwilę, aby pomyśleć co jest warte naszego czasu a co jest jego stratą...
Życzę Wam odwagi zadawania sobie ważnych pytań i szczerości w odpowiedziach samemu sobie...
:)