poniedziałek, 28 listopada 2011

Kara śmierci, czyli: "Panie, koniec świata!"

Słuchałem niedawno rozmowy dwóch polityków (znowu... jestem doprawdy niepoprawnym optymistą).
I cóż słyszę w owej rozmowie? Oto polityk lewicowy (Kalisz), o którym nie można w żadnym razie powiedzieć, jakoby był obrońcą Kościoła, jest przeciwny karze śmierci, mówi o moralności, godności człowieka, nieodwracalności kary śmierci i jej niegodnym wymiarze. Natomiast polityk prawicowy (Hoffman), który na wskroś przyznaje się do etosu katolickiego Kościoła, dla którego Jan Paweł II jest zapewne niepodważalnym autorytetem - oto ten polityk głosi, że kara śmierci jest konieczna!
Chciałby się złośliwie powiedzieć: "Panie pośle Hoffman, niech Pan z łaski swojej jedzie do Rzymu, stanie przed grobem niepodważalnego Pańskim zdaniem autorytetu, który dla Pana i wielu Polaków jest wciąż wzorem, i niechże Pan to nad tym grobem powtórzy..."
Jestem doprawdy złośliwy, ale jako żyje Pan, nie rozumiem co się na tym świecie porobiło! Ci sami politycy, którzy tak niedawno głośno krzyczeli jak to kochają Jana Pawła II, teraz zaprzeczają fundamentalnym tezom jego nauczania...
I tak to właśnie jest u nas z tą "miłością" do papieża Polaka - jest czysto teoretyczna. Bardziej wynika z naszego poczucia dumy, że oto Polak tak daleko zaszedł, bardziej leczymy nasze polskie kompleksy idealizując - słusznie lub na wyrost - JP2, niż realnie i rzeczywiście jesteśmy gotowi posłuchać - ze zrozumieniem! - co mówił i co głosił...
Moje odczucia co do roli Jana Pawła II, są ambiwalentne, może nie do końca całkiem obiektywne (jako niekatolik patrzę z dystansem), ale są takie punkty moralności, w których zgadzam się z nim całkowicie (homoseksualizm, aborcja, eutanazja, kara śmierci), i doprawdy nie mogę zrozumieć jak łatwo Ci którzy tak się nim szczycą, potrafią zapierać się jego nauczania. Pomijając fakt, że będąc w tym Kościele winni są posłuszeństwo jego nauce...
Smutne to i niezmiernie przykre, a - o ironio - pisze to (niżej podpisany) protestancki pastor...

piątek, 25 listopada 2011

Kiedyś lubiłem programy publicystyczne...

Kiedyś lubiłem programy informacyjne. Lubiłem posłuchać sporów inteligentnych ludzi o ważnych kwestiach, o problemach Polski, o przyszłości a czasem o przeszłości opowiadanej w mądry sposób...
Kiedyś miałem w zwyczaju w wolnej chwili usiąść wygodnie z kawą i włączyć TVN24, aby dowiedzieć się co nowego w polityce ("Co tam Panie w polityce? Chincyki cymają się mocno?")
Kiedyś dyskusje, których słuchałem, były rzeczowe, pomocne w poznaniu rzeczywistości politycznej, otwierały oczy, zachęcały do myślenia, do troski o Polskę...

Dziś, gdy zdarza mi się (coraz rzadziej, niestety, albo stety :) posłuchać rozmów na kanale informacyjnym, to w tych nielicznych przerwach między reklamami (sic!) słyszę tylko "kto, z kim, kiedy, po co, czy aby na pewno, za ile i jaki tajemniczy, niecny zapewne ma zamysł..." i jestem coraz bardziej zmęczony...

Bo ileż czasu można roztrząsać np: czy p. Ziobro założy partię, jakie ma zamiary zapewne niegodne, i kiedy... skoro wystarczy poczekać...
Ile można słuchać o czym będzie expose premiera - skoro można poczekać kilka godzin...
Ile można roztrząsać czy Schetyna kłóci się z Tuskiem, jak bardzo i co zrobi aby premiera obalić...
Ileż można doszukiwać się zdrad, kłamstw, krętactwa, układów, podtekstów, drugiego dna!! Dziennikarze - przynajmniej niektórzy - albo są na wskroś zepsuci, widząc wszędzie tylko zło, oszustwo, zdrady i łapówki, albo zapędzili się już tak bardzo w tym tzw. "dziennikarstwie śledczym" (czytaj: pretekst do szperania w cudzym życiu, potrzebnie lub nie), że w pogoni za oglądalnością (czytaj: zyskiem), zatracili już wszelki sens...
Jak słucham tych rozmów "gadających głów" w niektórych programach informacyjnych, widzę ich "wszechwiedzę", arogancką manierę, to myślę sobie gdzie tu zdrowy balans??!!

Nie jestem przeciwnikiem rozmów, debat, ale na sensowne tematy, na litość Boską! Nie o domysłach typu: "dlaczego premier poniżył Schetynę?"!! Ech, ta nasza "polska" podejrzliwość! Wszędzie wietrzymy spiski, oszustwa, katastrofy, zamachy! Trochę rozsądku, wołam! Trochę umiaru, błagam!
Choć wiem, że jestem "głosem wołającym na puszczy..."

Hej, Polsko! Czy ktoś mnie słyszy?????

piątek, 18 listopada 2011

Nergal, Biedroń i inne "przypadki"...

Ktoś powiedział do mnie ostatnio tak: "Panie, popatrz Pan co się porobiło: homosie w Sejmie! Co za czasy! Tych wszystkich homo należałoby wykopać z sejmu na... " i tu padło niecenzuralne określenie.
Pomyślałem sobie, czy rzeczywiście to jest dobra droga i taka postawa jest najlepszą z możliwych...
Myślę, że takie właśnie artykułowanie sprawy prowadzi do tego, że chrześcijanin jest postrzegany jako obywatel ciemnogrodu. Przez takie opinie, jesteśmy wykluczani z debaty i traktowani jak "prymitywy". Niestety...
Więc jaka powinna być nasza postawa? Gdy rozmawiam z ludźmi o homoseksualiźmie, zawsze podkreślam coś co nazywam "Bożym podejściem": "Bóg nie akceptuje grzechu, ale kocha człowieka". I akcent zawsze stawiam na "kocha człowieka". Bez tego elementu miłości, zarówno przy wypowiadaniu swojego zdania, jak i w debacie, pozostanie tylko sucha, beznamiętna litera, która jedynie zaostrza dyskusję...
Jest wielką sztuką tak rozmawiać z oponentem, aby nie tracić atmosfery miłości, szacunku, nawet jeśli rozmawiamy z kimś kto wzbudza w nas opór. Jezus, gdy rozmawiał z "grzesznikami", często akcentował Bożę przebaczenie, a nie sąd. Wielu z homoseksualistów, którzy może nawet mogliby wysłuchać naszych (ewangelicznych) argumentów, są odrzucani przez naszą wyniosłą, często arogancką postawę, do której nasza "racja" nie daje nam bynajmniej prawa... tak być nie powinno, tak nie postępowałby Jezus.
Nauczmy się z nimi rozmawiać przez pryzmat szacunku, dajmy im szansę na dobrą rozmowę, nie koniecznie zaczynającą się od słów "Ty grzeszniku!".
A propos sejmu: Moim skromnym zdaniem, homoseksualiści, będący takimi samymi obywatelami tego kraju, mają takie samo prawo być wybieranym do władz jak inni obywatele. Jeśli ktoś na nich głosuje - mają prawo być w Sejmie. Może nam się to podobać lub nie, możemy być przeciwni i nazywać grzech grzechem, ale nie możemy wykluczać nikogo z debaty. Nie jesteśmy państwem wyznaniowym i może nam się nie podobać demokracja, ale nasze zdanie wyrażamy przez głosowanie, a nie przez obelgi i plucie na tych, którzy nam się nie podobają... Wydaje mi się, że rozmowa pełna szacunku i miłości, więcej zdziała niż obrażanie.

I jeszcze dygresja o tzw. "kwestii pana Nergala".
Pozwolę sobie zauważyć, że w całej tej kwestii zatrudnienia pana Nergala przez TV, więcej szkody przyniosło wałkowanie tej sprawy, niż samo uczestnictwo p. Nergala w wiadomym programie. Tyle jest przemocy, zła, arogancji w telewizji, że p. Nergal nie jest ani czymś wyjątkowym, ani nowym. Całe zamieszanie przysporzyło mu tylko popularności i jeszcze raz uwidoczniło niską jakość debaty w Polsce...

No, to wcisnąłem kij w mrowisko, jak mówi znajomy, który się właśnie przygląda przez ramię mojemu wpisowi... Więc, zapraszam do dyskusji :)

piątek, 11 listopada 2011

Gdy myślę Polska... rozważanie na Dzień Niepodległości

Gdy myślę Polska, widzę złote drzewa w blasku słońca jesiennego, jasne łany zbóż w lecie, pola pokryte metrową warstwą białego puchu w zimie, zimne morze szumiące wolnością, górski skalisty szczyt, na którym powiewa dumnie łopocząc w porywach halnego - biało czerwona...

Gdy myślę Polska, słyszę w sercu echo głosów tysięcy moich rodaków, którzy przez pokolenia ginęli za wolność mojej Ojczyzny, na różnych frontach, w różnych armiach, walczących z honorem, idących tam gdzie inni nie mieli odwagi, umierających z imieniem Najjaśniejszej Rzeczpospolitej na ustach... godnie reprezentowali swój Kraj...

Gdy myślę Polska, myślę o tradycji pokoleń, rodzinie zebranej wokół wigilijnego stołu, polskiej gościnności, gdzie "gość w dom, Bóg w dom", patriotyźmie codziennej "pracy u podstaw", sąsiedzkiej pomocy, Ewangelicznych Wartościach, obecnych w codziennym życiu...

Gdy myślę Polska, mówię o umęczonym tragiczną historią Kraju, który nie tylko przetrwał zdrady sojuszników, okupacje, rozbiory, wojny, ale wyszedł z nich wzmocniony, nie poddał się, nie zgiął karku i ciągle podnosi głowę, wierząc w dobrą przyszłość...

Gdy myślę Polska, słyszę jak minister Beck przemawia w Parlamencie w 1939 roku, tuż przed wojną i mówi: "Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na okres pokoju zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor" 


Gdy myślę Polska, mówię: "moja Ojczyzna - kocham Ją, jestem z niej dumny!"

Może to naiwne, może to tylko moje marzenia, może nawet ktoś powie "to głupie" - ale powiem szczerze, mam gdzieś, co ktoś powie... Jestem sobą, jestem szczery, mówię i piszę z serca, a jeśli komuś się to nie podoba, trudno...
Pozdrawiam
JO

wtorek, 8 listopada 2011

Nowy Sejm, stare złośliwości, a prasa "sobie rzepkę skrobie"...

Zaczęła się nowa kadencja Jaśnie Nam Panującego Sejmu. I co? I nic. Te same zachowania, te same pytania, te same bzdury urastające do rangi narodowych problemów już na pierwszym posiedzeniu. Jakby nie mogło choć raz być godnie, spokojnie, bez ekscesów i bez „problemów”, o których wiadomo, że są tylko „szukaniem dziury w całym”…
A prasa, jak to prasa – szuka sensacji i problemów tam gdzie ich często nie ma…
Słuchałem w jednej ze stacji rozmowy dwojga redaktorów z kilkoma politykami i po raz kolejny zadałem sobie pytanie: „co, tak naprawdę, jest celem istnienia prasy?” Często wydaje mi się, że tym celem przestaje dzisiaj być dociekanie prawdy, ale staje się rozdmuchiwanie często rzekomych problemów, tak aby było za czym gonić i o czym rozmawiać, napędzając oglądalność. Oczywiście widzowie są ciekawi rzeczy, ale styl i sposób zadawanych pytań przez niektórych dziennikarzy co najmniej zastanawia, czy rzeczywiście chcą prawdy, czy chcą sensacji.
Rozumiem, że kwestią istnienia prasy i telewizji jest oglądalność i czytelnictwo. Gdy jest nudno – oglądalność spada i zyski stacji spadają. Więc trzeba koniecznie znaleźć jakąś aferę…
Nie chcę umniejszać autentycznie istotnej, wręcz niezastąpionej roli niezależnych mediów. Rozumiem, że rynek ma swoje prawa, redaktorzy, gazety  i stacje muszą zarabiać i zależy im na kupowaniu ich produktu, ale zastanawiam się, czy nie jesteśmy w tej kwestii świadkami przekraczania norm zdrowego rozsądku… ? Jeśli redaktor, po wymianie zdań między dwoma politykami pyta jednego z nich: „Co pan na to, czy nie sądzi pan, że został właśnie śmiertelni obrażony? Czy odda Pan cios?” to jak można to nazwać jeśli nie jątrzeniem problemu?
Już nie wspomnę o tych ciągłych dylematach naszych mediów typu: „kto z kim się kłóci, kto się nie odzywa, a ten  nie podszedł do tamtego w sejmie, a ten jest w stanie wojny z tamtym” itp. itd. Toż to zachowanie dzieci w piaskownicy! A wystarczy tylko chwilę poczekać i wszystko jest jasne…
Nie mógłbym być redaktorem, byłbym zbyt… cierpliwy J

środa, 2 listopada 2011

Ekumenia czy Królestwo Boże...

Maiłem ostatnio honor być zaproszonym i mówić kazanie w Kościele Ewangelickim. Będąc gościem w innym Kościele zawsze myślę sobie ileż to razy odpowiadałem na następujące pytanie: "dlaczego jest tyle wyznań/kościołów na świecie? Czy nie byłoby wspaniale gdyby wszyscy się zjednoczyli?"
No cóż, może byłoby wspaniale, ale puki co żyjemy na ziemi i nie sądzę aby było to możliwe... :(
Pomijając jednak pytanie "dlaczego?", zadałem sobie pytanie co w takim razie możemy zrobić mając taki stan jaki jest, jaka powinna być nasza postawa, aby:
a) nie zwariować z rozpaczy...
b) nie popaść w nieobliczalną skrajność...
c) nie zamknąć się w sobie i popaść w depresję
d) nie zamienić się w sektę głoszącą wyłączność na prawdę...

Moje skromne zdanie, moja osobista refleksja i moje remedium jest następujące:
Musimy nauczyć się myśleć nie kategoriami denominacji, ale kategoriami Królestwa Bożego. Gdy myślimy o kościołach, wyznaniach, musimy nauczyć się uznawać je za różnorodną formę emanacji Królestwa Bożego! Ta różnorodność, pozornie daje wrażenie podziałów, jednak jeśli nauczymy się traktować siebie nawzajem z szacunkiem, szukając tego co łączy, a nie tego co dzieli, szanując inne zdanie i inną liturgię, inny styl i inną formę pojmując jako wyraz Bożej Różnorodności - będziemy blisko Bożego serca i Bożego Królestwa.
Wierzę, że Jego Królestwo nie ma ram denominacyjnych i miły jest Panu Bogu zarówno ten który śpiewa XVI-to wieczne hymny, jak i ten który klaszcze do rytmu nowoczesnych refrenów. On kocha tego, który celebruje formułę liturgiczną nabożeństwa jak i tego, który spontanicznie prowadzi nabożeństwo w którym liturgia jest nowoczesna i nie sformalizowana. Bóg jest bliski wszystkim tym, którzy szczerze i z serca chcą Go szukać i czcić, niezależnie od formy!
Wierzę także, choć dla wielu może to być "obrazoburcze", że Bóg nie jest "teologiem", ale przede wszystkim Ojcem, i wbrew nawykom i przekonaniu wielu, nie zależy Mu tak bardzo na doktrynie, jak zależy Mu na Twojej i mojej miłości do Niego. Tak wierzę, choć moja wiara może i jest naiwna... (co oczywiście nie znaczy, że doktryna jest bez znaczenia, ma swoje ważne miejsce, ale jeśli na szali położymy doktrynę i miłość - zawsze zwycięży miłość...)
Więc, gdy myślimy o denominacjach, kościołach, jedynym ratunkiem by nie zwariować jest... myślenie o Królestwie Bożym różnorodnym teraz, a w którym kiedyś, po śmierci, nie będzie katolików, luteran, prawosławnych, baptystów ani zielonoświątkowców, ale TYLKO DZIECI BOŻE.
Pozdrawiam ciepło :)