piątek, 30 grudnia 2011

Ciekawe pytanie...

Jeden z komentatorów mojego bloga zadał mi "ciekawe pytanie", które pozwolę sobie zacytować:

 Jeśli wyjsc z zalozenia, ze ludzie zostali stworzeni na obraz i podobienstwo Boze (co moze byc nieco ryzykownym gruntem pod dalsze rozwazania, bo nie wiadomo co to tak naprawde znaczy), to trzeba przyjac, ze Bog chce milosci tak, jak czlowiek. Czlowiek natomiast (i mowie to z calkowita pewnoscia, bo szczesliwie zaliczam sie do tego gatunku :) pragnie milosci, to znaczy odczuwa pewien BRAK. Bez milosci (na poziomie rodziny, ale takze w kontaktach damsko-meskich) usycha. Jest to wiec POTRZEBA. Czy w takim wypadku mozemy sensownie mowic, ze Bog CHCE milosci ? Bog, to znaczy Byt Nieskończony, Absolutny mialby "odczuwac" jakies BRAKI ? I dlaczego w ogole Bog mialby sie od nas domagac uwielbienia ? Czy bez tego nie jest Bytem Absolutnym ? A jesli nie mozna przykladac miary ludzkiej, to jak w ogole rozumiec to, ze Bog czegokolwiek pragnie ? Nie wiem czy wyrazilem sie dostatecznie jasno, bo mnie samemu chwilami ten problem wymyka sie spod wladzy mojego umyslu. Pozdrawiam


Kapitalne pytanie :) Chyba nie ma na ziemi myślącej istoty (oprócz tych co nie myślą tylko "chodzą do Kościoła"), która chcąc wierzyć, nie zadawałaby sobie takich i podobnych pytań - bo przecież jesteśmy homo-sapiens. Nie wszystkie pytania maja jednak jednoznaczna odpowiedź, a filozofia zna cała gama tychże...


No cóż, po pierwsze sądzę, że jest to kwestia co najmniej na doktorat z filozofii lub teologii... co najmniej doktorat :) 
Sprawa dotyczy tak szerokich i prawie (sic!) niedefiniowalnych pojęć, jak "wieczność", "doskonałość" (Boga rzecz jasna), "nieskończoność" itp. To sprawia, że na początku "doktoratu należałoby uściślić przez pierwsze kilka rozdziałów te terminy, co samo w sobie nie byłoby łatwe, nie mówiąc już o reszcie pracy doktorskiej, która mogłaby mieć tak lekko licząc kilkanaście tomów... :) 
Ponieważ nie mam możliwości rozpisania się tutaj aż tak szeroko (a z chęcią porozmawiałbym o tym z autorem pytania - zapraszam: pastor@kzns.pl ) spróbuję zaznaczyć jedynie, zarysować zaledwie kilka myśli, które mi się tu nasuwają (bo o teoriach, czy też wnioskach typu akademickiego, lub jakichkolwiek pewnikach nie może tutaj być mowy)

A więc: 
Należy założyć, że dystans/przepaść/"różnica" między nami a istotą, którą nazywamy "Bogiem" - choć znowu powinniśmy, podchodząc systematycznie, zdefiniować pojęcie "Bóg" - jest z założenia tak ogromna, że wszelkie próby całkowitego, "większościowego" poznania Go musza być skazane na porażkę - inaczej nie byłby Bogiem. Aby to zilustrować posługuję się zazwyczaj następującym przykładem: istnieją "stany istnienia"/stany materii, które mogą być poddane następującej ogólnej gradacji: 
- materia nieożywiona > materia ożywiona (roślina) > materia ożywiona (zwierzę) > człowiek 
Oczywistym jest, że "odległość/różnica" między np. skałą i rośliną jest wielka, jeszcze większa między np. zwierzęciem a człowiekiem. Wyobraźmy sobie więc istnienie następnego stopnia istnienia (jako wierzący) jakim są aniołowie, i wyobraźmy sobie przepaść między ich "umysłem" a nami jak między psem a człowiekiem (na potrzeby niniejszego wywodu). A potem wyobraźmy sobie jeszcze wyższy "stan istnienia" - archaniołowie (proszę wybaczyć trywializm - to tylko na potrzeby mojego przykładu), i jeszcze wyższy - Bóg. 

A więc: czy człowiek może dogadać się z psem? Owszem, ale na bardzo prostym poziomie. Spróbujmy bowiem porozmawiać z psem o rozwodach... :) 
Jak więc człowiek może "dogadać się z psem"? Ucząc go gdzie miska, ucząc komend "choć", "siad" itp itd, okazując czasem czułość, wyrażając do niego emocje, itp itd. Ufając, że pies odbierze sygnały i będzie wierny. Ale czy możemy z psem "porozmawiać"? Zaiste nie bardzo...
Czy człowiek potrzebuje psa? I tak i nie. Czy człowiek może żyć bez psa? Oczywiście....
(Może ten przykład z psem nie jest najlepszy, bo człowiek oczywiście potrafi być dla zwierząt okrutny i zły, a Bóg jest - jak wierzę - dobry, ale to tylko taki przykład, który niestety ma wady...)

Z tego mojego wielce nieudolnego wywodu (proszę o wybaczenie) można na poziomie wielkiej ogólności wyciągnąć kilka wniosków: 
- Boga można poznać tylko na tyla na ile nam pozwoli i sam umożliwi (Biblia, Duch Święty, działanie Boże wokół - dla otwartych oczu...)
- Boga nie można zrozumieć całkowicie
- Relacja z Bogiem opiera się na "wierze", "zaufaniu", "relacji serca",  a nie na zrozumieniu

Tu rodzi się oczywiste pytanie "czym jest wiara?" co to znaczy wierzyć?" Wiara dla mnie to ryzyko a nie "pewnik" - Hebr 11, 1 i 6! To ryzyko mojego osobistego założenia, że to co mówi Biblia jest prawdą, że jest tym co Bóg nam zostawił, bo to jedyne co mógł zostawić abyśmy Go choć trochę zobaczyli i pojęli. Posłał tez swojego Syna, aby był obrazem Jego tu na ziemi. To wszystko co uznał, że możemy pojąć, zobaczyć i trochę "poczuć" i zbudować z Nim relację "serce do serca". 
Reszta jest zaufaniem i WIARĄ - moim ryzykiem (puki żyję)

Pytając więc "po co Bogu człowiek"? "czy Bóg ma potrzeby skoro jest doskonały?" jest - proszę wybaczyć -jak "pieska próba" zrozumienia człowieka, lub denerwowania się na tegoż...
Bóg oczekuje wiary i zaufania - za to jest nagroda. Nie wymaga byśmy Go rozumieli, pojęli Jego zamiary czy debatowali o Jego potrzebach, bo wie, że jesteśmy na to zbyt mali...
Nie jesteśmy w stanie pojąć nawet czym jest "wieczność", a termin "doskonałość" wymyka się nam z naszych pojęć. Więc jeśli (sic!) jest Bóg (w co wierzę i ryzykuję całym sobą i całym sercem), to jest dla nas z założenia nie do "zbadania", nie do "zrozumienia", nie do "sklasyfikowania" - sorry :( 

Podsumowując: Bóg kocha swoje stworzenie - nas. Nie rozumiemy dlaczego stworzył nas takimi jakimi jesteśmy. Może nigdy na ziemi nie zrozumiemy...  Dla mnie to kwestia "wolności" człowieka, który będąc wolnym i niezależnym od Boga. ma możliwość dana od Niego, by zadawać pytania, by Go, Boga odrzucić (bo jest w pełni wolny - ma wolną wolę), by żyć jak chce i w końcu ma możliwość UWIERZYĆ BOGU LUB NIE - czytaj: ZARYZYKOWAĆ... 

Wiem, że bóg mnie kocha. Dał mi tego wiele dowodów, zarówno z Biblii (Jezus), jak i w codziennym życiu - co jest moją osobista wiarą. I ja postanowiłem całym moim życiem zaryzykować i mimo iż nie wszystko rozumiem, ufam Mu i idę za nim, wierząc w Jego standardy, przykazania, Jego miłość. Czy zadaję sobie pytania takie jak Ty drogi czytelniku? Oczywiście! Czy znam odpowiedzi? Nie. 
Czy mimo to chce wierzyć? Tak!! 

Kilka lat temu (ze 25 :) ułożyłem wiersz, który dedykuję wszystkim, którzy mają pytania: 

Człowieku, dokąd idziesz? 
co osiągnąć pragniesz?
Czemuś taki dumny, że karku nie nagniesz
nawet przed Bogiem?

Wszak to On Cię stworzył, 
On życiem obdarzył,
A Ty - człek niewdzięczny - rząd dusz mieć zamarzył

"Jam jest CZŁOWIEK" - zawołasz
Lecz kędy twa droga?
Tak, jesteś człowiekiem
Lecz też "dziełem Boga"

Strzeż się prochu marny -
ma myśl w przód wybiega -
boś nie jest mocarny, a Bóg Cie ostrzega

I kiedyś, gdy staniesz
tuż przed śmierci progiem
zrozumiesz żeś niczym
zapragniesz być z Bogiem

Potem strach Cię ogarnie 
"Czy On mnie zobaczy"
Padniesz na kolana i...
Bóg Ci przebaczy

Przebaczy, bo Cię kocha,
wielką Bożą miłością,
którą Ty, całe życie 
odtrącałeś z złością

Przygarnie Cię do siebie
weźmie w ojca ramiona
i będzie Ci tak dobrze...
dopóki nie skonasz

A gdy się już wypełni,
spod zamkniętych powiek
szepniesz już raz ostatni:
"tyś Bóg wielki Panie,
ja - marny człowiek" 

J.Orłowski, "Dokąd ***",  1985

Pozdrawiam ciepło....